Strona:PL Buffalo Bill -60- Czaszka Wielkiego Narbony.pdf/12

Ta strona została przepisana.

żyła mieszkańcom pieczary jako pochodnia. Indianin zapalił pochodnię i w jej świetle Buffalo Bill mógł dokładnie obejrzeć jaskinię.
Była ona dość wysoka i bardzo obszerna. W ścianach jej, wykutych w skale, znajdowało się wiele strzelnic i Cody zrozumiał, że grota mogła służyć w razie potrzeby za doskonałą twierdzę...
Pod ścianami stało kilkadziesiątą zbitych z desek pryczy, na których widać było derki i wiązki trawy. Kilka nieudolnie sklecanych krzeseł i wielki stół dopełniały umeblowania. Grota była zupełnie pusta i nic nie wskazywało na to, że Apacze znajdują się w pobliżu.
— Nie ma ich — rzekł cicho Mały Lampart.
Mały Lampart stanął na czatach u wejścia do jaskini, a Buffalo Bill czynił poszukiwania. Nagle Indianin wydał cichy okrzyk. Buffalo Bill zbliżył się do wyjścia. Mały Lampart wyciągnął rękę przed siebie i wywiadowca ujrzał w oddali łunę ogniska.
— Niech mój mały brat posłucha... — szepnął Indianin.
Buffalo Bill wytężył słuch i niebawem doszedł go odgłos dalekich okrzyków.

„Cuda“ Sangamona Charlie

— Apacze, — oświadczył spokojnie Mały Lampart.
— A gdzie są Apacze, tam musi być i Sangamon Charlie, — dodał Buffalo Bill. — Musimy go znaleźć, synu.
— Ugh!... Apacze są na stoku kantonu.
Wywiadowca i Indianin znaleźli się po chwili na brzegu kantonu, skąd mogli dokładnie widzieć okolicę, skąpaną w blasku księżyca. Jeszcze kilka kroków po wąskiej, kamienistej ścieżce i obaj nasi przyjaciele mogli wyjrzeć za brzeg wąwozu. Oczy ich uderzył dziwaczny widok.
Na środku wielkiej płaszczyzny widniało wielkie ognisko, dokoła którego tańczyło kilkudziesięciu Indian. Ich półnagie postacie były pełne dzikości. Wśród skał unosiły się dźwięki ich ponurej pieśni.
Apacze tańczyli straszliwy „taniec walki“. Krążyli dokoła ogniska z wielkimi nożami w zębach, a gdy docierali do niewielkiego wzniesienia obok płomienia, każdy z nich wyciągał broń z pomiędzy zębów i z dzikim okrzykiem raził nią wyimaginowanego wroga.
W pewnej odległości od ogniska, w środku kręgu pląsających Indian, siedział na kamieniu Sangamon Charlie. Przed nim na ziemi leżała tkanina meksykańska, zwana „serape“. Bandyta siedział zupełnie nieruchomo, z wzrokiem utkwionym w „serape“, a Apacze pożerali wzrokiem jego postać i ów skrawek kolorowej materii.
Tymczasem \taniec Indian stawał się co raz gwałtowniejszy, a okrzyki co raz dziksze. Wreszcie jeden z wojowników zatrzymał się przed siedzącym nieruchomo białym i z rozmachem cisnął nóż w jego kierunku. Sangamon Charlie nie drgnął nawet. Indianie, jeden po drugim, poczęli rzucać swe noże w kierunku białego i niebawem kilkadziesiąt ostrzy tkwiło w ziemi dokoła bandyty.
Następnie Indianie podnieśli swe noże i powtórzyli swe niesamowite ćwiczenie, tym razem z oszczepami, Buffalo Bill wiedział, że ostrza tych oszczepów nasycone są jadem grzechotników. Sangamon Charlie siedział spokojnie w kręgu rozszalałych dzikusów. Był zupełnie spokojny i opanowany. Wiedział, że Apacze nie uczynią żadnej krzywdy posiadaczowi czaszki Wielkiego Narbony.
Wreszcie ostatni oszczep został utkwiony w ziemi i Indianie zasiedli dokoła ogniska, otaczając ze wszystkich stron Sangamona Charlie. Ten spokojnie wydobył z kieszeni fajkę, nabił ją i zapalił. Palił spokojnie dłuższą chwilę, poczem wytrząsnął popiół z fajki.
Indianie nie spuszczali z niego oczu. Nagłym ruchem biały odrzucił „serape“. Z piersi Apaczów wydarł się głuchy pomruk. Na ziemi spoczywała czaszka Wielkiego Narbony...
Zapadła znów cisza, wśród której słychać było tylko trzask gałęzi, płonących w ognisku. Nagle wśród Apaczów znów dał się słyszeć głuchy pomruk. Czaszka zaczęła się poruszać.
Wstrząsnęło nią najpierw lekkie drganie, a potem poczęła się kołysać miarowo z boku na bok. Wreszcie ruch czaszki stał się gwałtowny i poczęła się toczyć naprzód i w tył.
Apacze patrzyli na to widowisko jak urzeczeni z wybałuszonymi oczyma i otwartymi ustami. Czaszka potoczyła się do stóp Sangamona Charlie, który wydał przenikliwy okrzyk, poczem podniósł czaszkę i ukrył ją pod „serape“.
Sangamon Charlie dał znak ręka, że chce mówić. Apacze znów umilkli i bandyta wygłosił do nich długie przemówienie w dziwnym narzeczu, złożonym z hiszpańskiego, angielskiego i kilku słów indiańskich.
— Apacze!... — zawołał Sangamon. — Wielki Duch przemawia przez usta Wielkiego Narbony! Nie możecie słyszeć jego głosu, ale ja zostałem wybrany, aby wam obwieścić wolę wielkiego wodza!... Oto, co rozkazał mi Wielki Narbona: Apacze nie powinni pozostawać w Adobe Wells. W całym kraju dokoła czekają was obfite łupy i wiele skalpów. Na północy są bogate osady, wiele stad koni i bydła i wiele pięknych skalpów. Dlaczego wojownicy z dzielnego plemienia Narbony mieli by zostać w biednych okolicach południa?... Gdy księżyc ukaże się jeszcze dwukrotnie na niebie, Apacze ruszą pod wodza Sangamona Charlie na północ po bogactwa białych osadników. Oto, co obwieścił mi Wielki Narbona.
Apacze wydali okrzyk zadowolenia.
— Bracia moi! — zawołał znów bandyta. — Będziemy walczyli z bladymi twarzami, będziemy zdobywali obfite łupy, będziemy...
Nagle w głębi kanionu rozległ się przeraźliwy okrzyk i tętent konia. Charlie odwrócił się z szybkością pantery, a wojownicy chwycili za broń. Buffalo Bill i Mały Lampart nie wiedzieli co się stało, ale skryli się szybko za skałami i wycofali się ostrożnie tą samą ścieżką, po której wdarli się na zbocze.

Smutna przygoda

Buffalo Bill przeczuwał co się stało. Zrozumiał od razu, że Lasca uciekła spod opieki barona, który wydał właśnie ów przenikliwy okrzyk. Ale nie było czasu na rozmyślania, gdyż Cody i Mały Lampart znajdowali się sami w pobliżu kilkudziesięciu rozwścieczonych Apaczów, którzy na rozkaz swego nowego wodza gotowi byli na wszystko.
Obaj wywiadowcy zsunęli się szybko po zboczu i poczęli biec w kierunku miejsca, gdzie zostawili ba-