Strona:PL Buffalo Bill -60- Czaszka Wielkiego Narbony.pdf/13

Ta strona została przepisana.

rona. Lascę i konie. Indianie biegli tymczasem na wszystkie strony, wrzeszcząc w niebogłosy.
Buffalo Bill i Mały Lampart przybyli wreszcie na miejsce. Nie było tu ani Lasci, ani barona, ani ich koni. Stały tu tylko konie Codyego i Indianina.
— Przewidywałem to, — rzekł spokojnie Buffalo Bill. — Dziewczyna uciekła, a baron ruszył za nią w pościg. Jeśli wpadną w ręce Apaczów... Na koń, Lamparcie!...
Obaj wywiadowcy skoczyli na konie, a tymczasem wrzaski Indian stały się głośniejsze i brzmiała w nich teraz nuta triumfu. Apacze musieli schwytać kogoś. Nagle Gody gwałtownie zatrzymał konia. W oddali dał się słyszeć jakiś tętent.
— Czy to baron, czy Lasca? — rzekł z niepokojem Buffalo Bill.
— To baron. — rzekł Mały Lampart. — To nie tętent konia, lecz jego muła Toofera.
Z za zakrętu wąwozu wypadł jak bomba jakiś jeździec, który strzelał naoślep na wszystkie strony, wołając:
— Z drogi, psy!... Powystrzelam was wszystkich!...
— Hej, baronie! — zawołał Buffalo Bill. — Nie strzelaj do przyjaciół!...
— Do stu tysięcy bomb! — zagrzmiał baron. — Dzięki Bogu, że was spotkałem, chłopcy!... Tam, w górze kanionu, jest więcej dzikich, niż pcheł na starym psie... Musiałem uciekać jaknajpredzej...
— Co się stało, baronie? — zapytał Buffalo Bill.
— Miałem nieprzyjemności... — mruknął Wilhelm niechętnie. — Szczęście nie dopisało mi tym razem...
— Czy Lasca uciekła?
— Niestety, tak! — zawołał Wilhelm. — Ta dziewczyna jest sprytna, jak diablica. Gdyby to był mężczyzna...
— Opowiedz nam. co się stało, — rzekł Buffalo Bill.
— Udała omdlenie i poczęła wzywać pomocy. Pobiegłem szybko do źródła po wodę, a gdy wróciłem, dziewczyny już nie było. Wsiadła na konia i odjechała szybko. Dosiadłem mojego dzielnego Toofera i ruszyłem za nią w pościg. Niestety, Indianie przeszkodzili mi w tym i musiałem sam uciekać przed nimi.
Mały Lampart mruknął coś pod nosem z niechęcią. Indianin czuł urazę do barona, że ten pozwolił się wyprowadzić w pole przez „squaw“. Buffalo Bill podzielił się z baronem swymi spostrzeżeniami i począł się z nim naradzać nad sytuacją.
— W takim razie znajdujemy się wśród Apaczów. — rzekł baron. — Co mogło się stać z tą dziewczyną? Przecież ona pogalopowała wprost na Indian.
— Jeśli ja schwytali Apacze, sprawa będzie bardzo ciężka, — rzekł Buffalo Bill. — Teraz, gdy Sangamon Charlie jest w posiadaniu „totemu“, Indianie uczynią wszystko na jego rozkaz. Życie dziewczyny jest w niebezpieczeństwie.
— To prawda... — mruknął baron. — Wpadła, jak z deszczu pod rynnę, albo jak mówią, z patelni w ogień.
— Musimy jej pomóc, — oświadczył Buffalo Bill. — Może szczęście uśmiechnie się do nas. Musimy i tak wystąpić przeciw Sangamonowi. gdyż zamierza on poprowadzić Apaczów na ścieżkę wojenną przeciw bladym twarzom. Słyszeliśmy wraz z Lampartem jego przemówienie do Indian. Dałbym wiele w tej chwili, żeby Nick Wharton i Dziki Bill byli tu razem z nami... Jest nas tylko trzech przeciwko czterdziestce dobrze uzbrojonych i gotowych na wszystko dzikusów. Ale teraz do dzieła! Musimy przede wszystkim dowiedzieć się, co się dzieje w obozie Indian. Mały Lampart zostanie tu i będzie pilnował koni, a my, baronie, udamy się pieszo na wywiad. Gdy zobaczysz, że Indianie zbliżają się, Lamparcie, ukryjesz się wraz z końmi w zagrodzie, w której dawniej były skradzione konie.
Buffalo Bill i baron poczęli posuwać się ostrożnie naprzód. Dotarli wreszcie do tego samego miejsca, z którego Cody przedtem obserwował Apaczów, ale w kotlinie było pusto i cicho.
— Oddalili się. — rzekł baron. — Widocznie schwytali dziewczynę i uciekli z nią.
Buffalo Bill nie podzielał jednak opinii swego przyjaciela. Indianie napewno domyślali się, że inni biali również znajdują się w pobliżu ich kryjówki i napewno myszkowali wśród skał, poszukując nowych ofiar. Mimo to dokoła panowała zupełna cisza. Buffalo Bill skierował się w stronę jaskini, którą przedtem odkrył wraz z Małym Lampartem.
— Pst... — szepnął nagle baron.
W jednym z otworów w murze skalnym ukazało się nagle światełko.

Ujęcie Sangamona Charlie

— Skąd to światło?... — szepnął baron.
— Z kryjówki bandytów... — odparł szeptem Buffalo Bill.
— A więc Indianie ukryli się tu?
Buffalo Bill wpatrzył się w ciemność i rzekł po chwili:
— Obok wejścia do kryjówki stoi koń... To nie jest indiański mustang. Podpełznę bliżej, a ty, baronie, posuwaj się ostrożnie za mną...
— Możesz na mnie liczyć, Buffalo. — rzekł baron. — Już jedno głupstwo popełniłem dziś.
Cody począł skradać się ostrożnie, a za nim posuwał się na czworakach baron. Wywiadowcy dotarli do drzwi i Buffalo Bill zajrzał ostrożnie przez jedno z okien. W kącie jaskini siedział najspokojniej w świecie Sangamon Charlie i palił fajkę. Na stole przed nim stała mała latarka meksykańska, która rzucała upiorne światło na twarz bndyty.
Sangamon Charlie wstał w pewne] chwili z krzesła i począł czynić jakieś dziwne przygotowania. Zwinął swój kapelusz i ukrył go pod kurtką, następnie z jakiejś skrytki wydobył biały płaszcz i okryj się nim szczelnie. Płaszcz ten zaopatrzony był w kaptur, okrywający głowę i twarz, w którymi widniały tylko otwory na oczy.
W tym niesamowitym stroju Sangamon Charlie wyglądał jak widmo. Zakończywszy te przygotowania Sangamon Charlie skierował się ku drzwiom, przytłumiwszy uprzednio światło latarki.
Buffalo Bill ścisnął lekko ramię barona, na znak, że chwila działania się zbliża. Gdy Sangamon Charlie znajdował się tuż przy drzwiach, Buffalo Bill rzucił się na niego tygrysim skokiem i chwycił nędznika za gardło.
Chwyt wywiadowcy był tak silny, że bandyta nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nie poddawał się jednak. Obszerny płaszcz krępował ruchy bandyty i wkrótce Sangamon Charlie runął na ziemię.
Buffalo Bill przygniótł go całym ciężarem swego ciała, a tymczasem baron uzbroił się w linę i skrępował jeńca.