Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/10

Ta strona została przepisana.

lona była czarną brodą, a spod krzaczastych brwi patrzyły oczy czarne i przenikliwe. Buffalo Bill spojrzał na tę twarz i powziąwszy nagle decyzję powstał i szybkim krokiem zbliżył się do przybysza.
— Co za spotkanie! — zawołał głośno. — Kapitan Calvin Clement!
Brodacz drgnął, jakby go ukąsił jakiś zjadliwy owad i spojrzał na człowieka, który zbliżał się ku niemu. Po chwili odzyskał jednak panowanie nad sobą i rzekł spokojnie:
— Pan się myli. Nie noszę tego imienia, które pan przed chwilą wymienił...
— Czy na pewno? — rzekł Cody z uśmiechem. — A mnie się wydaje, że pan ma tylko nader krótką pamięć, kapitanie Clement! Co do mnie, to zapewniam pana, że moja pamięć działa doskonale. Gdy spotkaliśmy się ostatnim razem przed kilkunastu laty nie byłem jeszcze wywiadowcą armii, lecz skromnym kurierem konnym. Mimo to dałem panu porządnie po łapach gdy chciał pan zaatakować dyliżans, którym się opiekowałem. Było was wtedy trzech, ale pan jeden wyszedł cało z walki. Czy teraz pan pamięta?
Słowa te, wypowiedziane głośno i wyraźnie, wywołały na sali olbrzymie poruszenie. Dokoła Buffalo Billa i człowieka o czarnej brodzie zebrała się grupka ciekawych. Brodacz pozostał zupełnie spokojny i opanowany.
— Powtarzam, że pan się myli — rzekł chłodno. — Możliwe, że jestem podobny do człowieka, o którym pan mówi... Ja zaś nie pomylę się chyba, jeśli wyrażę przypuszczenie, że pan jest słynnym wywiadowcą Buffalo Billem? Słyszałem, że jest pan w naszej kolonii...
— Tak. Jestem Buffalo Billem — rzekł spokojnie wywiadowca. — Pan zaś nosi wiele imion. Nie wiem, jak pan się obecnie nazywa, ale wiem, że dawniej nazywał się pan Calvin Clement, a czasem przybiera pan imię El Mogador!
Szmer, jaki rozległ się między słuchaczami, został zagłuszony potężnym wybuchem śmiechu człowieka z czarną brodą.
— To wspaniałe! — zawołał brodacz. — Wydaje mi się, że pan jest dziś w dobrym humorze, Cody! Ale żarty na bok. Wiem o istnieniu El Mogadora, ale nie widziałem go nigdy w życiu. Mam jednak nadzieję, że zawrę z nim znajomość, gdyż obrano mnie dziś kapitanem Vigilantów i niebawem mam zamiar wyruszyć na wyprawę przeciwko temu bandycie. Jestem następcą Hastingsa i nazywam się Burke Traller.
— Jeszcze jedno imię!... — uśmiechnął się Buffalo Bill. — Imiona zmienia się równie łatwo jak peruki i fałszywe brody. Nie można jednak zmienić oczu, a te pozostały te same. Pamiętam doskonale twoje oczy, panie El Mogador, Calvinie Clement czy też Burke Traller.
— Tego już za dużo! — zawołał jakiś drab, przeciskając się przez tłum. — Jeśli pan pragnie awantury, musi pan się wynosić, Cody! Przecież to śmieszne, co pan opowiada! Burke Traller jest moim przyjacielem od wielu lat i znam go tylko pod tym imieniem...
Człowiekiem, który wypowiedział te słowa, był Paddy Wells, właściciel zakładu. Słowa jego przyjęte zostały z aprobatą, zwłaszcza, że Traller natychmiast kazał obdzielić wszystkich wódką na swój koszt.
Buffalo Bill zdawał sobie sprawę, że plan jego nie udał się. Miał on zamiar nagłością swego wystąpienia zaskoczyć bandytę i wydobyć z niego przyznanie się do winy, ale El Modagor był szczwanym lisem i nie okazał ani na chwilę wzburzenia. Cody był pewny, że ma do czynienia z Clementem, który obecnie stał na czele wielkiej bandy i wiedział, że prędzej czy później schwyta go na gorącym uczynku. Teraz jednak należało zachować spokój.
Cody miał wielką ochotę zbliżyć się do Trailera i zerwać mu czarną brodę, która z pewnością była przyprawiona, ale opanował się. Postanowił czekać.
Po chwili Traller zbliżył się z przyjaznym uśmiechem do wywiadowcy i zaprosił go do bufetu. Buffalo Bill przyjął zaproszenie.
— Napiję się z panem — rzekł — ale pod warunkiem, że ja stawiam następną kolejkę dla całej kompanii.
Gdy towarzystwo napiło się raz i drugi raz na koszt Buffalo Billa, na sali zapanował wesoły nastrój. Wywiadowca wyczuł, że wszyscy darzą go sympatią.
— Czy chciałby pan zagrać ze mną w karty? — zaproponował po chwili Traller.
— Z przyjemnością — odparł Buffalo Bill. Obaj mężczyźni zasiedli przy stoliku, otoczeni kręgiem ciekawych. Wszyscy rozumieli, że nie chodzi tu o zwykłą partię kart, lecz o rozgrywkę na śmierć i życie. Domyślano się, że Traller wykorzysta grę, aby wywołać awanturę.
— W co zagramy? — zapytał bandyta.
— Wszystko jedno.
— Jaka stawka?
— Czy dziesięć dolarów wystarczy?
— Doskonale!
Gra rozpoczęła się. Buffalo Bill był zupełnie spokojny i opanowany. Wygrał pierwszą partię. Następną wygrał Traller, a potem dwie kolejne wygrał znów Buffalo Bill. Traller zasępił się i widać było, że jest bardzo wzburzony. Cody przyjmował z równą obojętnością wygrane i przegrane.
Następną partię przegrał znów Traller. Bandyta rzucił karty na stół i zawołał:
— Pan jest szulerem, Cody!
W tej samej chwili Traller wyrwał zza pasa rewolwer i wymierzył go w kierunku Buffalo Billa. Na twarzy wywiadowcy nie drgnął ani jeden muskuł. Patrzył spokojnie w oczy przeciwnika, jakby chodziło o niewinną zabawę.
— Leżeć, Gryf! — rzekł spokojnie.
Słowa te zmieniły zupełnie sytuację. Traller wiedział o wypadku w Hotelu pod Bawołem i zląkł się, że pies powtórzy swój dzisiejszy wyczyn. Bandyta spojrzał w kierunku psa i ta chwila nieuwagi wystarczyła w zupełności Buffalo Billowi.
W ciągu ułamka sekundy wyrwał zza pasa rewolwer, a jednocześnie unieruchomił dłoń bandyty w stalowym uścisku. Rewolwer Trallera wypadł na ziemię.
Colvinie Clement, vel El Mogador, vel Burke Traller! — rzekł zimno wywiadowca. — Nie chodzi tu zresztą o imię, które można zmienić Zaprosiłeś mnie do gry, aby zaskoczyć mnie znienacka. Rzuciłeś mi w twarz oskarżenie, którego nigdy nie zapomnę! Nie zdajesz sobie jednak sprawy, że masz do czynienia z Buffalo Billem, łotrze! Nie lękam się łotrów w twoim stylu! Mógłbym cię teraz zastrzelić jak psa, ale nie chcę robić konkurencji katowi. Ostrzegam cię, że urządzam na ciebie polo-