Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/12

Ta strona została przepisana.

— Został zabity. Kto dokonał tego morderstwa?
— Jego cowboy... Dwaj inni pomagali mu...
— Aha! A od tego czasu każdy właściciel rancha ginął w tajemniczych okolicznościach!
— Tak... Prócz pana...
— O, ja się nie boję! Żyję w dobrych stosunkach z wszystkimi duchami... A teraz powiedz mi, kto pakował mi przez kilka dni szkielet do łóżka?
— Ja...
— W jaki sposób dostawałeś się do chaty?
— To jest tajemnica... ale powiem wszystko! W kominku znajduje się ukryte przejście.
— Pokaż!
Jeniec zbliżył się do kominka, nacisnął mocno jakąś cegłę i w murze otworzyły się zamaskowane drzwi, dość szerokie, aby mógł się przez nie przecisnąć człowiek.
— Jesteście artystami — oświadczył spokojnie Buffalo Bill.
— To wynalazek pierwszego właściciela — rzekł Hearst. — Jest tu długi korytarz pionowy, którym można opuścić się aż do chaty przy pomocy lassa. Myśleliśmy, za pana nastraszymy! Durnie...
— Doskonale to określiłeś, mój drogi. Chcieliście mnie potem zabić, tak jak innych właścicieli tego rancha?
— Ja nie zabijałem nikogo! — zawołał obiecujący młodzian. — To oni...
— To nie ważne — przerwał Buffalo Bill. — Ty więc występowałeś w roli ducha?
— Tak, ale chciałem się już wycofać z tego wszystkiego. To niebezpieczne zajęcie...
— Słuszna uwaga. Mógłbym cię naprzykład zastrzelić.
— Ale pan powiedział, że mnie pan puści wolno, gdy powiem wszystko!...
— Możesz być zupełnie spokojny. A teraz — za mną! Prowadź mnie do kopalni!
Buffalo Bill i Hearst wyszli przed chatę. Gryf podążył za nimi z nosem przy ziemi.

Walka w kopalni

Buffalo Bill, jego jeniec i Gryf zagłębili się w lasek sosnowy, rosnący w pobliżu chaty. Hearst zatrzymał się w pobliżu wysokiej sosny i rzekł:
— Musimy się wdrapać...
Buffalo Bill wspiął się na wysoką gałąź, a Hearst pozostał na dole pod opieką Gryfa. Wywiadowca znalazł się na znacznej wysokości, gdzie gałąź przystawała do skały, w której wykuta była wąska ścieżka.
— Zaczekał na mój powrót — rozkazał Buffalo Bill. — A nie próbuj uciekać, bo Gryf cię zagryzie na śmierć.
Gryf zaczął posuwać się po ścieżce, aż dotarł do wejścia do tunelu, prowadzącego wgłąb kopalni. Musiał szukać drogi poomacku, gdyż dokoła panowały ciemności. Wreszcie w oddali zamigotało słabe światełko. Był to znak, że wywiadowca dotrze niebawem do miejsca, gdzie pracowali poszukiwacze złota.
Słyszał już wyraźnie łoskot kilofów o twarda skałę. Po krótkiej wędrówce dotarł wreszcie do oświetlonego miejsca, w którym dwóch ludzi zapamiętale pracowało nad wydobywaniem ze skały złotego kruszczu.
Buffalo Bill zabrał przedtem Hearstowi jego strój „ducha“ i przebrał się weń. Obecnie stanął za pracującymi ludźmi i wymierzywszy w ich stronę obydwa rewolwery, zawoła grzmiącym głosem: — Przerwać pracę! Jesteście aresztowani!
Poszukiwacze złota odwrócili się gwałtownie i byli nie mało zdumieni, gdy ujrzeli przed sobą dziwaczną postać, mierzącą do nich z rewolwerów.
— Kim jesteś, do pioruna? — zawołał wreszcie jeden z nich.
— Życie jest zbyt krótkie, aby warto było odpowiadać na wszystkie głupie pytania odparł drwiąco wywiadowca. — A teraz dość gadania, łotry! Ustawić się tak, abym mógł was wszystkich związać!
— Nie damy się! — ryknął jeden z łotrów.
Zanim jednak zdołał wykonać jakikolwiek ruch, Buffalo Bill dał ognia i kula wytrąciła rzezimieszkowi kilof z ręki. Ten argument był aż nadto przekonywujący. Obaj bandyci padli na kolana i pozwolili się związać bez sprzeciwu.
— Naprzód, łotry! — zawołał wywiadowca grzmiącym głosem.
Schwytani bandyci zostali zaprowadzeni po za obręb kopalni i niebawem znaleźli się w lasku, obok Hearsta i Gryfa, który im się nieufnie przypatrywał. Chcieli obrzucić Hearsta obelgami, gdyż domyślali się, że ich zdradził, ale Buffalo Bill zmusił ich do milczenia.
Gdy wywiadowca przybył z więźniami do chaty, związał im solidnie ręce i nogi lassem, przykazał psu, aby ich pilnował, a sam wyciągnął się na łóżku i niebawem zasnął snem sprawiedliwego.
Gryf nie miał wiele kłopotu z przekonaniem bandytów, że powinni się położyć na podłodze. Jego potężne kły i ponure warczenie były aż nadto wymowne.
Gdy Buffalo Bill otworzył oczy następnego ranka, nie mógł powstrzymać wybuchu serdecznego śmiechu. Trzej więźniowie leżeli w nader niewygodnych pozycjach na ziemi, a Gryf leżał wygodnie wpoprzek nich, warcząc złowrogo, gdy któryś ośmielił się poruszyć.
— Zawiozę was do Durango City, gdzie pogada z wami sędzia — oświadczył Buffalo Bill. — Przedtem jednak zjemy śniadanie. Tobie zaś, Hearst, radzę nie czekać na śniadanie, lecz wynosić się stąd jaknajszybciej. Zresztą, jestem pewny, że drogi twoje prowadzą w każdym wypadku wprost na szubienicę!
Obiecujący młodzian nie dał sobie tego dwa razy powtarzać i wyniósł się z szybkością torpedy. Gdy znalazł się przed chatą, wziął nogi za pas i pomknął w las jak spłoszony jeleń.
W godzinę później Buffalo Bill przwiązał swych dwóch więźniów do koni i ruszył z nimi w drogę do Durango City. Tam oddał ich pod opiekę Sloana, który pełnił obowiązki szeryfa w osadzie.
Podczas powrotu do rancha spotkał na swej drodze dwóch jeźdźców. Jednym t nich był Bricktop, a drugim jakiś nieznajomy poszukiwacz złota o wielkiej urodzie.
— Wracam z wioski Sjuksów — oświadczył Bricktop.
— Tak szybko? — zdziwił się Buffalo Bill — Jechałeś chyba całą noc.
— Tak. Spieszyłem się bardzo... Nie mam wielkiego zaufania do Indian i nie podzielam twojej miłości dla nich, Buffalo. Przyjęli mnie serdecznie,