Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/14

Ta strona została przepisana.

w pobliżu pańskiego rancho, aby napaść na pana znienacka.
Buffalo Bill uśmiechnął się.
— Dziękuję pani za osi ostrzeżenie — rzekł. — Nie obawiam się tych panów. Jeśli pragną mi złożyć wizytę, zostaną odpowiednio przyjęci. Przybędą prawdopodobnie dopiero jutro rano.
— Prawdopodobnie. Ale nie można nic wiedzieć na pewno.
— W każdym razie będę miał dość czasu na przygotowanie się.
— Mam panu jeszcze coś do powiedzenia — rzekła Mabel Darrell. — Groźne niebezpieczeństwo zawisło również nad głową młodej władczyni Sjuksów, Masampy. Jak panu wiadomo, znajdowała się ona już w niewoli u bandytów.
— Nie damy się podejść — rzekł Buffalo Bill. — Porozumiałem się już ze Sjuksami i zapewniłem sobie ich pomoc. Ponieważ najbliższy garnizon wojskowy znajduje się w odległości sześćdziesięciu mil, nie mogłem zabrać ze sobą żołnierzy i dlatego pomoc Indian jest dla mnie bardzo cenaa. Wracam teraz do mojego rancho, gdzie będę oczekiwał przybycia Masampy, jej ojca, brata i silnego oddziału wojowników. Mam nadzieję, że Durango City przeżyje niejedną jeszcze niespodziankę.
Buffalo Bill nie przewidywał jednak, że przewrotny herszt bandy zdobędzie się na niezwykły fortel, który pokrzyżuje plany wywiadowcy.

Trzynastu przeciw jednemu

Gdy Buffalo Bill przybył do swej chały zajął się natychmiast czyszczeniem i przygotowaniem broni. Ułożył karabin, rewolwery i amunicję na stole, aby w razie potrzeby mieć je pod ręką.
Wywiadowca zdawał sobie sprawę z tego, iż El Mogador, czyli Durke Darnell ma zamiar pozbyć go się za wszelką cenę. Cody miał jednak nadzieję, że Masampa i jej wojownicy zjawią się wcześniej niż bandyci.
Wyjrzał przez okno i nagle wzrok jego padł na oddział jeźdźców, zbliżających się galopem ku chacie. Buffalo Bill rzucił okiem na broń, leżącą na stole, a potem otworzył szeroko drzwi i stanął w nich, oparłszy się niedbale o framugę.
Jeźdźcy byli już blisko i wywiadowca naliczył ich trzynastu. Trzynastu przeciw jednemu! Buffalo Bill nie zadrżał jednak. Ani jeden muskuł nie zadrgał na jego męskim obliczu. Był spokojny — jak zwykle przed walką.
— Kapitana nie ma miedzy nimi — pomyślał. — Widzę tylko Paddy Wellsa, który dowodzi oddziałem.
Jeszcze raz wrócił do stołu i sprawdził czy broń jest w porządku.
— Chcą nas wysłać do piekła, Gryfie... — rzekł do wiernego czworonożnego przyjaciela. — Może im się to uda, ale pojedziemy tam w ich towarzystwie.
Gdy Buffalo Bill ponownie stanął przed drzwiami, na ustach jego zaigrał złowrogi uśmiech, nie wróżący nic dobrego napastnikom. Po chwili jeźdźcy spięli konie przed chatą i Paddy Wells zawołał:
— Hej, Buffalo Bill! Przyjeżdżamy tu w sprawie tej wczorajszej historii... Rozumiesz chyba, o co chodzi.
— Kłamiesz, Paddy! — zawołał wywiadowca. — Przybyliście tu po to, aby mnie zabić. Wczorajsza historia nic was nie obchodzi. Działałem we własnej obronie i sprawcy napadu siedzą w areszcie!
— Jesteśmy przedstawicielami prawa! — zawołał łotr. — Czy nie widzisz, że staję na czele oddziału Vigilantów?
— Twoi Vigilanci, to tacy sami bandyci, jak ty — rzekł drwiąco Buffalo Bill.
— A jednak aresztujemy cię!
— Spróbujcie!
Buffalo Bill jednym skokiem znalazł się w chacie i zatrzasnął za sobą drzwi. Bandyci wydali okrzyk wściekłości, któremu odpowiedział drwiący śmiech wywiadowcy.
— Zastrzelimy cię! — zawołał Wells.
— Zostańcie tam, gdzie jesteście! — zawołał groźnie wywiadowca. — Za każdy podejrzany ruch kula w łeb!
— Naprzód, chłopcy! — zawołał Paddy.
„Chłopcy“ nie kwapili się jednak z wykonaniem rozkazu, gdyż zaskoczyła ich zdecydowana postawa Buffalo Billa. Wreszcie poczęli powoli i ostrożnie posuwać się w kierunku chaty.
Wreszcie bandyci dopadli do drzwi, ośmieleni faktem, że Buffalo Bill nie dawał znaku życia. Rozległy się przeraźliwe krzyki i ludzie Paddy Wellsa poczęli uderzać siekierami w drzwi, chcąc je rozbić.
Znaleźli oni w pobliżu chaty wielki pień zwalonego drzewa i poczęli uderzać nam w drzwi chaty jak taranem. Wystarczyło kilka potężnych uderzeń i drzwi runęły z trzaskiem na ziemię.
Droga stała otworem.
Ale gdy bandyci wtargnęli do wnętrza chaty, przemówił karabin Buffalo Billa. Hukowi strzałów odpowiedziały wrzaski bólu i przerażenia bandytów. Złoczyńcy poczęli wycofywać się w popłochu, a Paddy Wells zawołał:
— Do stu piorunów! Nie cofać się! Wszyscy naprzód! Musimy go zaskoczyć, gdyż inaczej wystrzela nas wszystkich jak kaczki!...
Wells chciał dać przykład swym ludziom i sam rzucił się naprzód, ale w tej samej chwili padł strzał i łotr zwalił się na ziemię jak kłoda. Bandyci zawahali się. Tę chwilę niepewności wykorzystał Buffalo Bill. Z dwoma rewolwerami w ręku rzucił się naprzód i zasypał swych przeciwników gradem kul.
— To wcielony diabeł! — zawołał jeden z bandytów i pierwszy rzucił się do ucieczki.
Za nim podążyli inni i niebawem wszyscy rzucili się do koni, chcąc jak najprędzej uciec z rancha Buffalo Billa. Gdy znajdowali się już na siodłach i popędzali co sił konie, ścigały ich jeszcze kule Buffalo Billa.
Cody nie chciał ich gonić, ale Gryf, rozwścieczony i zażarty, rzucił się w pościg za łotrami. Buffalo Bill widział, jak wielki pies skoczył do gardła jednemu z bandytów i ściągnął go z siodła. Pies rzucił się następnie za innymi badytami i zniknął za zakrętem wąwozu.
Cody wrócił do chaty. Nie był poważnie ranny, lecz doznał kilku nieznacznych zadraśnięć, gdyż bandyci strzelali na oślep i kule świstały gęsto obok głowy wywiadowcy, dziurawiąc ściany chaty.