Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/15

Ta strona została przepisana.

Wyiadowca odsunął od drzwi ciało Paddy Wellsa i zamierzał zamknąć się w chacie, aby zaczekać na powrót Gryfa, gdy nagle w pobliżu rozległ się groźny głos, w którym brzmiała nuta triumfu:
— Ręce do góry, Buffalo Bill! Nareszcie wpadłeś w moje ręce! Ostrzegałem cię, psie..

W niewoli

Buffalo Bill odwrócił się gwałtowanie. Przed nim stało trzech ludzi z wymierzonymi w jego kierunku rewolwerami. Jednym z nich był drab potężnego wzrostu, odziany w strój z bawolej skóry i ucharakteryzowany na Indianina. Twarz jego, pokrytą grubą warstwą farby, okalała czarna broda, tak, że można było na pierwszy rzut oka przekonać się, że nie jest on Czerwonoskórym.
Obok niego stało dwóch ludzi o odpychających twarzach, na których malowało się okrucieństwo. I oni ucharakteryzowani byli na Indian, ale widać było, że należą do rasy białej.
Buffalo Bill zrozumiał, że dostał się w ręce El Mogadora.
— Jesteś nędznym łotrem, Durke Darrell — rzekł spokojnie.
Bandyta drgnął. Spojrzał na wywiadowcę przenikliwie i rzekł po chwili:
— Przekleństwo!... Skąd wiesz, jak się nazywam?...
— Wiem jeszcze więcej. Wiem, że człowiek, który nazywa się El Mogador, czyli Calvin Clement, czyli Burke Traller, czyli Durke Darrell, — skończy na szubienicy.
Bandyta, zupełnie już opanowany, roześmiał się drwiąco.
— To zupełnie możliwe — rzekł. — Ale Buffalo Billl, Król Granicy i dowódca wywiadowców, zginie jeszcze przede mną... Związać go, chłopcy!
Dwaj bandyci związali szybko wywiadowcę, który nie mógł stawiać najmniejszego oporu steroryzowany rewolwerami.
— Tak... — rzekł znów drwiąco bandyta. — El Mogador okazał się sprytniejszy od Buffalo Billa. Podczas gdy ty walczyłeś z Vigillantatni, których tu przysłałem, ja zaczaiłem się w pobliżu z moimi ludźmi i czekałem na wynik walki. Myślałeś, że już po wszystkim i ni espodziewałeś się, że po powrocie do chaty czeka cię taka niespodzianka. A teraz mam nadzieję, że niewiele wody upłynie, zanim dusza Buffalo Billa opuści swą ziemską skorupę... To będzie piękny widok!
To mówiąc łotr wydobył z kieszeni kajdanki i wprawnie założył je na ręce wywiadowcy.
— To znacznie pewniejsze, niż sznur... — rzekł z uśmiechem. — Mam już pewne doświadczenie w tych sprawach. Niejednokrotnie nosiłem już na rękach takie bransoletki!
— I będziesz jeszcze nosił... — mruknął Buffalo Bill.
— Możliwe — rzekł spokojnie bandyta. — Ale ty już tego nie dożyjesz. Buffalo. Twój los jest już przesądzony.
Buffalo Bill poszedł wraz z bandytami na brzeg wąwozu. Do wielkiego głazu było w tym miejscu przyczepione długie lasso, po którym bandyci i ich jenice spuścili się w dolinę. El Mogador był sprytnym łotrem i nie chciał pozostawiać po sobie wyraźnych śladów.
Gdy Buffalo Bill i bandyci znajdowali się na dnie doliny, Cody zauważył, że oddział złożony z kilkudziesięciu bandytów, czeka tam na swego przywódcę. Bandyci siedzieli na koniach i byli gotowi do drogi.
— Skończone!... — westchnął bandyta. — Teraz mi już nie ujdziesz, Buffalo...
— Żyję jeszcze — rzekł spokojnie Buffalo Bill.
— Ale nikt i nic nie uratuje cię od zguby!
Bandyci otoczyli Buffalo Billa ze wszystkich stron i oddział ruszył szybkim kłusem naprzód. Cody wiedział, że oddział kieruje się ku kryjówce bandytów, która znajdowała się wśród niedostępnych gór.
Bandyci posuwali się wśród zupełnego milczenia. Ciszę przerywał tylko miarowy dogłos kopyt końskich, uderzających o ziemię

Gdy Buffalo Bill wisiał na linie, po której opuszczali go bandyci, nai on, ani jego prześladowcy nie przypuszczali ani na chwilę, że śledzą ich dwie pary przenikliwych oczu.
Dwie osoby zmierzały właśnie do chaty Buffalo Billa, gdy nagle spostrzegły bandytów i ich jeńca. Tajemnicze osoby zatrzymały natychmiast konie i ukryły się wśród krzewów, skąd mogły obserwować dokładnie przebieg wypadków.
Jednym z jeźdźców był młody wódz indiański, wysoki i smukły jak topola. Jego piękne męskie rysy znamionowały siłę woli, odwagę i szlachetność. Był doskonale uzbrojony, a głowę jego zdobił pióropusz, oznaczający syna wodza i przyszłego wodza.
Jego towarzyszką była młoda i niezwykle piękna dziewczyna indiańska, której jasna barwa skory i regularne rysy znamionowały domieszkę krwi białej. Była to Masampa, młoda władczyni Sjuksów, a młodzieńcem był jej brat Stalowe Oko.
Rodzeństwo nie mogło ważyć się na zaatakowanie bandytów, których znaczna liczba zebrała się w wąwozie. Wojownicy, którzy mieli przybyć wraz z Masampą, znajdowali się jeszcze w odległości około trzech mil i należało się spodziewać ich przybycia dopiero za pół godziny, gdyż posuwali się powoli.
Masampa nie posiadała się z rozpaczy. Widziała, jak bandyci uproawdzają jej białego brata Buffalo Billa, ale nie mogła mu w niczym pomóc. Należało czekać. Zresztą, nawet gdyby wojownicy zaatakowali bandytów, El Mogador nie zawahałby się zabić natychmiast bezbronnego wywiadowcę. Masampa wiedziała o tym i umysł jej pracował gorączkowo nad planami działania.
Bandyci oddalii się. Rodzeństwo rzuciło się natychmiast w stronę chaty, gdzie liczne ślady i ciało Paddy Wellsa świadczyły wymownie o tragicznej walce, jaak się tu przed chwilą rozegrała.
Nagle w pobliżu rozległo się zajadłe naszczekiwanie. To Gryf wracał z pościgu za Vigilantami. Na widok obcych ludzi zawarczał groźnie, ale po chwili przybiegł do Masampy i począł się do niej łasić. Znał dobrze młodą Indiankę, która, odwiedzała często Buffalo Billa w gronie swych wojowników.
— Gryf! — zawołał Masampa. — Pomożesz nam odszukać twego pana! Źli ludzie porwali go...
Siostra i brat odbyli krótką naradę i postanowili udać się szybko na spotkanie wojowników i za-