Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/9

Ta strona została przepisana.

hotelowy, wywiadowca zamówił dwa obiady, jeden dla siebie, a drugi dla swego psa Gryfa.
— Przypuszczam, że nie macie tu specjalnych obiadów dla psów? — zapytał.
— Nie! — odparł rezolutnie chłopiec. — Przypuszczam, że pański pies nie pogardzi ludzkim jedzeniem.
Buffalo Bill roześmiał się wesoło i oparł się wygodnie o poręcz krzesła. Wiedział, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło i nie łudził się ani na chwilę, że może być spokojny, ale na twarzy jego nie malowało się żadne wzruszenie. Uśmiechał się spokojnie i czekał na podanie obiadu
Obserwował nieznacznie otaczających go ludzi, badając pilnie ich twarze. Buffalo Bill odznaczał się niezwykła pamięcią. Gdy widział kiedyś jakaś twarz, potrafił zapamiętać ją na całe życie.
W pewnej chwili zauważył jakiegoś człowieka, który przecisnął się przez tłum do stolika, na którym leżały serwetki dla kelnerów, zabrał jedną serwetkę, opasał się nią i udał się do kuchni, jakby pragnąc uchodzić za kelnera.
Manewry te nie uszły bystrego oka Buffalo Billa. Spojrzał w pewnym momencie na twarz tajemniczego człowieka i poznał w nim natychmiast jednego z rzekomych Vigilantów, którzy napadli go w swoim czasie pod dowództwem Hastingsa.
Buffalo Bill zrozumiał, że szykuje się nowy zamach na jego życie. Przed sobą miał lustro, w którym mógł obserwować poruszenia przebranego bandyty. Widać było w tym lustrze wejście do kuchni, w którym lada chwila powinien znów pojawić się złoczyńca.
Ale obiad zbliżał się ku końcowi, a bandyty nie było widać. Buffalo Bill zapalił spokojnie cygaro i zaciągnął się dymem. Przed nim stała filiżanka kawy. Nagle Gryf, który prze cały czas siedział spokojnie pod stołem, zjeżył sierść i począł groźnie warczeć. Buffalo Bill spojrzał na psa z niepokojem, gdy zwierzę zerwało się na równe nogi i jednym skokiem rzuciło się ku oknu, które znajdowało się za plecami wywiadowcy
Wszyscy spojrzeli w tym kierunku i ujrzeli przewracające się na podłodze dwa ciała. Gryf zwarł się w straszliwej walce z jakimś człowiekiem, który zaszedł Buffalo Billa od tyłu, przedostał się przez okno do sali i zamierzał strzelić w plecy wywiadowcy.
Był to ten sam człowiek, który dostał się do kuchni w przebraniu kelnera. Gryf, który leżał pod stołem, zauważył człowieka skradającego się przez okno. Rozumne zwierzę zaczekało, aż nieprzyjaciel znajdzie się na sali i dopiero wtedy skoczyło mu do gardła.
Bandyta nie zdążył już strzelić. Pies rzucił się na niego z gwałtownością huraganu i począł szarpać go zębami. Przerażony bandyta zasłaniał gardło przed straszliwymi kłami Gryfa, który gryzł bez litości, warcząc straszliwie.
Buffalo Bill z trudem oderwał psa od ofiary. Bandyta leżał bezwładnie na ziemi, dysząc ciężko i jęcząc. Kły psa poraniły go ciężko.
— Leżeć, Gryf — rzekł Cody, głaszcząc psa po grzbiecie. — Leżeć, piesku... Jesteś dzielnym bydlątkiem!...
Ranny bandyta został natychmiast zaprowadzony do aresztu, a Buffalo Bill spokojnie zasiadł przy stoliku i zawołał:
— Hej, chłopcze! Podaj mi inna kawę, bo ta zupełnie wystygła!
Gryf uspokoił się już zupełnie i zwinąwszy się w kłębek położył się u stóp swego pana, podnosząc co chwila na niego swe mądre ślepia.
— Porcję mięsa dla Gryfa! — zażądał Buffalo Bill. — Dzielna psina zasłużyła na to.
Ludzie, którzy znajdowali się na sali, utworzyli dokoła Gryfa i jego pana wielki, pusty krąg. Lękali się zarówno pana, jak i jego psa. W Hotelu pod Bawołem zapanował spokój. Wszyscy wiedzieli jednak, że spokój ten potrwa niedługo. W osadzie znajdowało się jeszcze wielu ludzi, którzy byli nieprzejednanymi wrogami Buffalo Billa i przysięgli mu zgubę. Kto wie, czy na sali nie znajdował się w przebraniu sam El Mogador, przywódca bandytów, dla którego pozbycie się Buffalo Billa było kwestią życia i śmierci.
Ludzie patrzyli na siebie podejrzliwie, nie ufając sobie wzajemnie. Spośród obecnych na sali jeden tylko człowiek zachował zupełny spokój. Człowiekiem tym był Buffalo Bill. A w kącie obok drzwi zaczaił się Bricktop, który pilnie rozglądał się na wszystkie strony, czy nie zauważy w pobliżu znajomej twarzy jednego z ludzi El Mogadora.
Ale nic się nie zdarzyło. Buffalo Bill dopił kawy i począł zabierać się do wyjścia, a Gryf pożerał z apetytem smakowity płat mięsa, przyniesiony mu z kuchni.

Człowiek o wielu nazwiskach

Wreszcie Buffalo Bill zapłacił rachunek i spokojnym krokiem opuścił lokal. Gryf kroczył za swoim panem godnie i powoli, oblizując się po smacznym mięsie. Cody skierował się ku lokalowi, który nosił piękną nazwę „U Bram Raju“. Nie był to jednak raj. Gdyby zakładowi, za którego ladą królował Paddy Wells, nadać jego właściwą nazwę, brzmiałaby ona niewątpliwie „Piekło“.
Buffalo Bill wszedł do baru. Panował tu nieopisany hałas i gwar. Ludzie grali w karty, pili przy bufecie, kłócili się, a od czasu do czasu sięgali po rewolwery. W takich chwilach wszyscy cofali się szybko pod ściany, aby nie zainkasować kuli przeznaczonej dla kogo innego.
Gdy Buffalo Bill ukazał się w drzwiach, oczy wszystkich zwróciły się w jego kierunku. Bywalcy lokalu poczuli się nagle nieco nieswojo, gdyż znali dobrze Buffalo Billa i wiedzieli, że jeśli zdecydował się na przybycie do tak obskurnej knajpy, musi mieć w tym jakiś ukryty cel.
Ale Buffalo Bill nie patrzył na nikogo, mimo, że dokoła rozlegały się przytłumione okrzyki i rozmowy. Wywiadowca nie dbał o drobnych przestępców — chodziło mu tego wieczora o grubszą zwierzynę.
Podniecenie, wywołane pojawieniem się Buffalo Billa w zakładzie, minęło szybko. Goście wrócili do kart i whisky i no chwili dokoła znów zapanował wesoły gwar. Buffalo Bill siedział spokojnie przy stoliku, a Gryf ułożył się u jego stóp, zwinął się w kłębek i przymknął ślepia.
Nagle Cody spojrzał w kierunku drzwi, które właśnie się otwierały. Stanął w nich jakiś człowiek potężnego wzrostu, który rozejrzał się po sali, a potem począł przeciskać się między stolikami, witając się z licznymi znajomymi.
Był to wielki drab, odziany w strój poszukiwacza złota. Jego opalona na brązowo twarz oko-