Strona:PL Buffalo Bill -79- Córka wodza.pdf/10

Ta strona została przepisana.

zakopany. Nie należy im jednak ufać. Jest ich dużo, a nas mało. To zupełnie wystarczający powód zaatakowania nas. Ale nie! Czowiek, który się do nas zbliża, to Czarny Mustang we własnej osobie. Wódz nie zdobędzie się na żaden czyn niegodny wojownika... Znam go dobrze. Opuścić karabiny, chłopcy, i zachować zupełny spokój!... —
Buffalo Bili uniósł rękę nad głową i dał wodzowi znak, że nie ma złych zamiarów, a następnie wyszedł Czerwonoskóremu na spotkanie.
— Witaj, biały bracie! — rzekł wódz na przywitanie. — Nie wiedziałem, że spotkam tu wielkiego białego wodza Buffalo Billa. —
— Witaj. Czarny Mustangu! — rzekł z szacunkiem Buffalo Bill. — Co czynią wojownicy Sjuksów tak blisko terytoriów Creeków? Dlaczego wódz sam zapuścił się na czele małego oddziału tak blisko nieprzyjaciela? —
Czarny Mustang mógłby zapytać Buffalo Billa o to samo... — uśmiechnął się wódz. — Czy mój biały brat przypuszcza, że jego skalp byłby bezpieczny, gdyby Creekowie nagle go zaatakowali? —
— Wcale tak nie przypuszczam — odparł z humorem Buffalo Bill.. — Mam jednak pewną sprawę do uregulowania z wodzem Creeków i dlatego tu przybyłem. Chcę z nim walczyć. —
— A więc mamy ten sam cel. I ja pragnę stoczyć walkę z tym psem, który dowodzi Creekami. Zakradł się on podstępnie w okolice naszego obozu, ale moi wojownicy wypłoszyli go. Udało mu się umknąć, ale nie ujdzie mi teraz. Schwytamy go i nędzny pies zginie z mojej ręki. Czy mój brat widział tego psa?
— Nie. Gdybym go zobaczył, wybiłaby jego godzina. —
— Kule Buffalo Billa są zawsze celne — rzekł z uznaniem wódz. — Żółty Niedźwiedź ma szczęście, że nie dostał się w zasięg karabinu mojego białego brata. Nie ominie go jednak tomahawk wodza Sjuksów. —
— Co zamierzasz teraz uczynić, wodzu? — zapytał Buffalo Bill. — Zapada już mrok i nie sposób w ciemności poszukiwać śladów. Trzeba zaczekać do rana, a do tego czasu Żółty Niedźwiedź będzie znajdował się w swej wsi. — To prawda — rzekł ponuro wódz. — Musimy zatrzymać się tu na noc. Rankiem wrócę do swej wsi, zbiorę wojowników i ruszymy na Creeków. —
— Czy pozwolicie, abyśmy wam towarzyszyli? — zapytał Cody.
— Tak. Czarny Mustang schwyta Żółtego Niedźwiedzia... Zginie on przy palu męczarni. —
Wódź Sjuksów zblżał się do ogniska i powitał przyjaznym ruchem dłoni Dzikiego Billa i Nicka Whartona, których znał i cenił od dawna. Gdy wzrok jego padł na Boyda, na twarzy wodza odmalowało się zdumienie.
— Ugh! — zawołał. — Po co zabraliście na wyprawę tego chłopca? To nie miejsce dla niego! powinien pozostać w wygodnym domostwie, w osadzie bladych twarzy... —
— To nie jest dziecko — rzekł poważnie Buffalo Bill. — Wśród bladych twarzy jest on mimo młodego wieku wielkim wodzem. Jest kaitanem. Nie zna on jeszcze dobrze życia na prerii, ale odznacza się wielką dzielnością. —
Buffalo Bill opowiedział Indianinowi, w jak dzielny sposób młodzieniec stawił czoła niedźwiedziowi i Czarny Mustang nabrał szacunku dla niepozornego kapitana Boyda. Wódz zapytał, czy wojownicy mogą rozbić obóz w pobliżu białych, gdzie teren doskonale nadawał się do tego.
Buffalo Bili przystał na to z ochota i niebawem w odległości kilkudziesięciu metrów od obozu białych zapłonęło ognisko Indian. Ponieważ Sjuksowie nie zabrali zapasów żywności, a na polowanie było już zapóźno, Buffalo Bill ofiarował im spory zapas suszonego mięsa, co jeszcze bardziej zacieśniło przyjaźń.
Czarny Mustang długo jeszcze siedział przy ognisku białych, rozmawiając z nimi przyjaźnie i paląc fajkę. Tematów do rozmowy nie brakło. Wywiadowcy spotykali się niejednokrotnie z Czarnym Mustangiem, bądź jako przyjaciele, bądź też jako wrogowie podczas powstania Indian. Zawsze jednak obie strony szanowały się wzajemnie za odwagę i szlachetność.
Wreszcie wódz wrócił do swoich wojowników i wszyscy zasnęli spokojnie, prócz wartowników, pilnie wpatrujących się w ciemność. Biali czuwali na zmianę. Ostatni miał wartować Boyd, co miało się smutnie skończyć.
Boyd nie znał życia na Granicy i nie zauważył ciemnych postaci, które zbliżały się do obozu, przemykając się jak węże wśród trawy. Byli to wojownicy Żółtego Niedźwiedzia, którzy zdradziecko skradali się do obozu białych.
Tuż przed świtem nastąpił gwałtowny atak.
Creekowie rzucili się przede wszystkim na obóz Sjuksów. Wprawdzie wartownik zauważył napastników i dał ognia, ale było już zapóźno. Mimo, że wojownicy Czarnego Mustanga zerwali się natychmiast na równe nogi i chwycili za broń, na prawdziwą walkę nie mogli się już zdobyć.
Creekowie, których liczba w czwórnasób przekraczała liczbę Sjuksów, otoczyli obóz ze wszystkich stron i po kilkunastu minutach odnieśli kompletne zwycięstwo. Czarny Musang bronił się jak zraniony lew, ale został w końcu powalony na ziemię uderzeniem kolby karabinowej w głowę. Nieprzytomnego związano natychmiast i rzucono na ziemię jak worek.
Buffalo Bill i jego towarzysze zerwali się na równe nogi gdy padł pierwszy strzał. Porwali natychmiast za broń, ale wojownicy rzucili się na nich ze wszystkich stron, tak, że o obronie nie było mowy. Pozostawała jedna tylko droga ocalenia: przedarcie się przez szeregi napastników i natychmiastowa ucieczka.
Wywiadowcy poczęli biec ku swym wierzchowcom, ostrzeliwując się gęsto. Dopadli wreszcie do koni i znaleźli się na siodłach. Wtedy dopiero Buffalo Bill spostrzegł, że Boyd zniknął w tajemniczy sposób. Rozejrzał się na wszystkie strony i zamarł z przerażenia. Młodzieniec potknął się, biegnąc do konia, i przewrócił się na ziemię. Nie zdążył już powstać, gdyż w tej samej chwili kilku Creeków rzuciło się na niego, odebrało mu broń i skrępowało go.
Buffalo Bill skierował konia w stronę młodzieńca, który szamotał się ze swymi prześladowcami, ale Boyd zawołał:
— Niech pan ucieka!... Potem mnie pan ocali. —
Cody zrozumiał, że rada młodzieńca jest dobra. Przede wszystkim należało ratować własna skórę, a potem myśleć nad ratunkiem dla uwięzionych, Buffalo Bill spiął więc konia i pogalopował w ślad