Strona:PL Buffalo Bill -79- Córka wodza.pdf/13

Ta strona została przepisana.

Wszyscy rzucili się na poszukiwania, ale dziewczyna zniknęła bez śladu. Wódz Creeków rzucił się w stronę Czarnego Mustanga, który leżał spokojnie na ziemi ze związanymi rękami i nogami.
— Czy widziałeś moją córkę? — zapytał.
Czarny Mustang skinął twierdząco głową.
— Gdzie ją widziałeś?...
Sjuks nie raczył odpowiedzieć.
— Czy odeszła?...
— Zapytaj twoich straży, psie, który mienisz się Żółtym Niedźwiedziem! — rzekł pogardliwie jeniec. — Czarny Mustang nie jest gadatliwy, jak stara squaw.
Żółty Niedźwiedź wzniósł tomahawk do ciosu, ale opanował się. Nie chciał zabijać swego wroga od razu. Pragnął poddać go torturom u pala męczarni.
Nikt nie zauważył, że podczas ogólnego zamieszania z obozu wymknął się jeszcze jeden człowiek. Był nim Orle Pióro. Żaden z wojowników nie zauważył jego smukłej postaci, przemykającej się bezszelestnie wśród prerii. Orle Pióro zrozumiał wszystko i chciał znaleźć się znów u boku Białego Kwiatu, aby nieść jej w razie potrzeby pomoc.

Gdy Buffalo Bill wrócił z wywiadu, Biały Kwiat i Boyd pogrążeni byli w rozmowie. Młodzieniec opowiadał dziewczynie o życiu i obyczajach białych ludzi w wielkich miastach na Wschodzie, a Biały Kwiat słuchała z zapartym tchem.
— Wszystko w porządku — zameldował Boyd Buffalo Billowi. — Czy ma pan jakieś wieści od naszych przyjaciół z wioski Creeków?
— Na razie nie weszło jeszcze nic interesującego — rzekł Buffalo Bill. — — Wojownicy szukają was wszędzie, gdzie was nie ma. A teraz pora się posilić. Mam nadzieję, że macie taki sam apetyt, jak ja.
Buffalo Bill i Biały Kwiat zajęci byli przyrządzaniem posiłku, gdy nagle u wejścia do jaskini zamajaczyła jakaś postać. Buffalo Bill dojrzał rosłego wojownika, który miał zamiar wejść do groty.
Ręka wywiadowcy błyskawicznym ruchem powędrowała do rewolweru, ale Biały Kwiat chwyciła Buffalo Billa za dłoń i zawołała:
— Niech biały wódz nie strzela! To Orle Pióro, mój przyjaciel!
— Niech wódz mnie zastrzeli... — rzekł ponuro Indianin. — Biały Kwiat została porwana przez bladą twarz...
— Nie została porwana, lecz uwolniła kapitana Boyda i przybyła tu razem z nim — rzekł Buffalo Bill.
— Bądźmy przyjaciółmi — rzekł z uśmiechem Boyd. — Czy czerwonoskóry wojownik chce zostać z nami?...
Młody indianin zbliżył się do Boyda, przyjrzał mu się uważnie i nagle roześmiał się głośno, co jest u Indian rzeczą bardzo rzadką.
— Będziemy przyjaciółmi! — rzekł. — Zostanę z wami.
Buffalo Bill był niemało zdumiony tym zachowaniem się Orlego Pióra, ale nie pytał o nic. Sprowadził rozmowę na inne tory, zwracając się do Indianina:
— Wojownicy rzucili się w pościg. Czy są na naszym tropie?
— Orle Pióro przybył sam — odparł młody Indianin. — Nikt nie wie, gdzie kryje się Biały Kwiat i jej przyjaciele. Żółty Niedźwiedź nie posiada się z wściekłości. Powiedział, że zamorduje wszystkie blade twarze, jakie wpadną w jego ręce.
— Czy Czarny Mustang wciąż jeszcze jest jeńcem? — zapytał Cody.
— Tak. Jest mocno związany i czeka na chwilę, w której wojownicy plemienia Creek zanucą pieśń śmierci...
— Nie zaśpiewają jej dla niego — rzekł twardo Buffalo Bill. — Gdy noc zapadnie, udam się do obozu i oswobodzę mojego czerwonoskórego brata.
— Orle Pióro uda się z wielkim białym wodzem... — rzekł Indianin.
— Nie. Udam się sam na wyprawę — rzekł Cody. — Orle Pióro zostanie w grocie. Ale mamy jeszcze wiele czasu. Zasiądźmy do posiłku.
Wszyscy zasiedli przy ognisku i poczęli z apetytem spożywać pieczeń. Następnie Buffalo Bill jeszcze raz udał się na wywiad w okolicę. Tym razem zabrał z sobą karabin, gdyż obawiał się, że może wpaść na oddział Creeków.
Po pewnym czasie znalazł się na szczycie wzgórza, skąd mógł dokładnie widzieć całą okolicę. Przyłożył lunetę do oczu i nagle na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia.
— Sjuksowie są na prerii... — mruknął. — Wykopali topór wojenny... Atakują obóz Creeków! Żółty Niedźwiedź będzie się miał z pyszna!... Sjuksowie napewno odniosą zwycięstwo i pobiją przeciwników na głowę... Czarny Mustang i Szary Wilk zostaną uwolnieni...
Buffalo Bill śledził pilnie poruszenia jeźdźców, pędzących galopem po rozległej płaszczyźnie prerii. Był pewny, że są to wojownicy z plemienia Sjuksów, gdyż odróżniał z daleka ich charakterystyczne pióropusze.
Nagle wzrok jego padł na jakiegoś jeźdźca, który pędził co koń wyskoczy, uciekając prawdopodobnie przed pościgiem. Jeźdźcowi udało się umknąć Sjuksom, którzy przerwali za nim pościg, uważając, widocznie, że mają wiele ważniejszych spraw do załatwienia.
Tajemniczy jeździec, który miał na sobie strój wojownika z plemienia Creek, pędził w kierunku innych wsi szczepu Creek, aby wezwać pomoc. Buffalo Bill postanowił uniemożliwić mu to.
— Niech tylko znajdzie się w zasięgu mojego karabinu... — pomyślał Buffalo Bill, obserwując przez lunetę poruszenia jeźdźca.
Wywiadowca zeskoczył szybko ze skały, zbiegł pędem ze wzgórza i zatrzymał się w rozpadlinie na drodze galopującego jeźdźca. Ten pojawiał się co chwila i znikał — w wysokiej trawie i za nierównościami terenu.
Wreszcie Indianin ukazał się w nieznacznej odległości. Buffalo Bill przyłożył broń do oka. Strzał był niezmiernie trudny, gdyż koń Indianina gnał przed siebie ze wszystkich sił, ale wywiadowca nie chybił. Padł strzał i jeździec zwalił się na ziemię.
Buffalo Bill podbiegł szybko do leżącego, którego koń pogalopował samotnie w prerię. Na widok wywiadowcy Indianin podniósł nieco głowę i z ust jego wydarł się okrzyk:
— Biały wódz!...
Cody spostrzegł dopiero teraz, że Indianinem tym był sam Żółty Niedźwiedź, zapamiętały wróg wszystkich bladych twarzy, a w szczególności Buffalo Billa.
Cody zbliżył się do niego i nachylił się nad nim.
— Tak — rzekł. — To ja, biały wódz Buffalo Bill. Nie wiedziałem, że strzelam do ciebie, Żółty