Strona:PL Buffalo Bill -80- Jednooki.pdf/12

Ta strona została przepisana.

— Tak i pozabijam wszystkich, a skalpy bladych twarzy zawisną u pasów czerwonoskórych wojowników. Czy Jednooki wie, jak wąskie jest wejście do kanionu?
— Tak.
— A więc każę zatarasować wejście kamieniami, a za murem z kamieni ustawię wojowników, którzy zasypią kulami blade twarze, gdy będą chciały wyniknąć się z kanionu.
— Słowa Starego Łosia są rozumne — rzekł Jednooki. — Weź dwudziestu wojowników i wyrusz natychmiast w drogę.
Gdy Stary Łoś odalił się ze swym oddziałem, Jednooki nakazał na zakręcie wąwozu zbudować również mur z kamieni, za którym wojownicy mogliby się chronić przed pociskami białych.
— To mi się — bardzo podoba — rzekł Buffalo Bill do swych towarzyszy, gdy usłyszał odgłosy pracy Indian. — Oznacza to, że zamierzają pozostać tu długo, a to sprzyja naszym planom... Ody nadejdzie poranek, pokażemy im, że nic nie powstrzyma nas na naszej drodze.
— Chciałbym, żeby już był dzień.... — mruknął Texas Jack. — Nie lubię czekać...
— Zachowaj zimną krew... — uśmiechnął się Cody.
— Wszystko tu jest i tak zimne... — mruknął Dziki Bill. — Jeżeli wyjdziemy żywi z tej przygody, wszyscy zachorujemy na reumatyzm. Te skały są wilgotne i zimne.
Nagle jeden z żołnierzy podszedł do Buffalo Billa i zameldował, że wartownik, pilnujący koni chce z nim rozmawiać.
— Nie lubię opuszczać stanowiska — rzekł Buffalo Bill, — ale to może być ważna sprawa. Stań na moim miejscu, Hickock! Wrócę niebawem...
Buffalo iBll prześlizgnął się do miejsca, gdzie znajdowały się konie.
— Nie mogę dać sobie rady z pańskim koniem. Cody — rzekł wartownik do Buffalo Billa. — Rzuca się ciągle i staje dęba. Wydaje mi się, że coś niezwykłego dzieje się u wejścia do wąwozu, skoro zwierzę jest takie niespokojne. Zresztą, i ja słyszałem jakiś podejrzany hałas z tamtej strony...
Buffalo Bill poklepał lekko konia po karku.
— Jeśli z tamtej strony zbliża się niebezpieczeństwo, mój koń czuje to na pewno — rzekł. — Możliwe, że Indianie wysłali tam jakiś oddział, aby nam odciąć odwrót. Jeśli tak, uważam to za stratę czasu, gdyż nie zamierzam wcale uciekać. Pójdziemy naprzód, gdy tylko słońce ukaże się na horyzoncie.
— Niebo już szarzeje na wschodzie — rzekł żołnierz.
Buffalo Bill podkradł się ostrożnie do gardzili wąwozu i ujrzał oddział Sjuksów, zajętych układaniem wielkich głazów w wejściu do kanionu.
Cody uśmiechnął się pogardliwie i wrócił do żołnierza, pilnującego koni.
— Chcą nas zamknąć — rzekł spokojnie. — Nie potrzebnie marnują czas i pracę. Pilnuj teraz koni, przyjacielu i czekaj na mój rozkaz.
To rzekłszy Buffalo Bill skinął ręką żołnierzowi i wrócił szybko do reszty wywiadowców.

Kwiat Prerii przybywa na pomoc

Buffalo Bill był cierpliwy jak Indianin. Ody sytuacja tego wymagała, potrafił całymi godzinami trwać bez ruchu na swym stanowisku, nie tracąc ani na chwilę zimnej krwi, ani gotowości bojowej.
I teraz, gdy wszyscy z niecierpliwością oczekiwali dnia, Cody zachowywał zupełny spokój. Żołnierze znajdowali się na samym dnie kanionu i nie mogli zauważyć, że niebo się rozjaśnia, ale Buffalo Bill pierwszy spostrzegł, że dzień jest już bliski.
Podpełznął ostrożnie do zakrętu, zbliżył się do strumyka i począł pilnie obserwować jego powierzchnię, chcąc dostrzec odbicia postaci Indian. Chciał zbadać zamiary i poruszenia Sjuksów.
Gdy znajdował się na zakręcie, spostrzegł z radością, że ze swego stanowiska może obserwować dokładnie prawe skrzydło nieprzyjaciela, bez patrzenia w wodę. Wkrótce zauważył, ze sprytny wódz Sjuksów wpadł na zupełnie nowy pomysł.
Na skale, otaczającej jakby galerią zakręt kanionu, rosło po stronie Indian drzewo, którego gałęzie zwieszały się nad kotlinką, gdzie kryli się biali. Buffalo Bill ujrzał po chwili młodego wojownika, który wspinał się na drzewo i zamierzał przedostać się niespostrzeżenie nad białych, aby ich znienacka zatakować z góry.
Cody dał znak swym towarzyszom, aby zachowali spokój i począł obserwować poruszenia wojownika. Było jeszcze dość ciemno i Cody nie mógł dobrze wymierzyć z karabinu, czekał więc spokojnie na rozwój wypadków.
Gdy Indianin znajdował się nad galeryjką skalną po stronie białych, Buffalo Bill strzelił naoślep. Wojownik wrzasnął przeraźliwie ze strachu, skoczył na drzewo i począł szybko się cofać. Buffafo Bill znów dał ognia i tym razem kula zraniła lekko Indianina, który zeskoczył z drzewa, wyjąc z bólu.
Sjuksowie byli zaskoczeni, gdyż nie przypuszczali ani na chwilę, że Buffalo Bill może ze swego stanowiska widzieć drzewo. Jednooki szalał z wściekłości i kazał zasypać strzałami skały, za którymi krył się wywiadowca. Oczywiście, że kule Indian nie mogły wyrządzić Codyemu żadnej szkody.
Jednooki wydał wtedy rozkaz przypuszczenia natychmiastowego ataku na pozycję bladych twarzy Buffalo Bill usłyszał jego rozkaz, wydany w narzeczu Sjuksów, i roześmiał się głośno i pogardliwie.
— Nie ośmielicie się nas zaatakować! — zawołał.
Wywiadowcy i żołnierze zgromadzili się z bronią gotową do strzału, aby odeprzeć atak Indian, gdy nagle od strony wejścia do wąwozu rozległy się przeraźliwe okrzyki wojenne.
— To nasi przyjaciele! — zawołał Buffalo Bill. — To wojownicy z plemienia Plamistego Jaguara!... Dziesięciu żołnierzy uda się natychmiast im na spotkanie i pomoże im! Gdy skończycie z tamtym oddziałem Sjuksów, wrócicie do nas!..
Jednooki, który zrozumiał, że wszystkie jego plany zostały pokrzyżowane, wydał okrzyk wściekłości.
— Zwyciężymy blade twarze! — zawołał. — Naprzód, wojownicy!
Kilkunastu Sjuksów rzuciło się do ataku, ale biali przyjęli ich tak gorąco, że Indianie wycofali się w. popłochu.
— Może spróbujesz jeszcze raz?... — zawołał drwiąco Buffalo Bill
— Jednooki sam poprowadzi swych wojowników! — zawołał wódz.
— Czekamy na was! — zaśmiał się Buffalo Bill.