Strona:PL Buffalo Bill -80- Jednooki.pdf/6

Ta strona została przepisana.
«JEDNOOKI»
Niezwykłe porwanie

— Powiadam panu, pułkowniku, że w najbliższym czasie należy się spodziewać niepokojów na Granicy. Przybyłem specjalnie po to, aby powiadomić pana, że oddział Czerwonoskórych myszkuje po prerii. Przekroczyli oni La Platę... Jest rzeczą zupełnie pewną, że przybyli w te strony, aby zaatakować osiedla białych.
Człowiek, który mówił do pułkownika Browna, komendanta fortu McPherson, był osadnikiem o twarzy brązowej od słońca i wiatru. Miał na sobie strój „człowieka Granicy“, a rewolwery, tkwiące za pasem, świadczyły, że jest przygotowany zawsze na wszelką ewentualność.
— Miał pan słuszność, przyjacielu, że przybył pan do fortu z tą wiadomością — rzekł pułkownik — Mam jednak wrażenie, że przesadza pan nieco. Niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie. Tak przynajmniej wynika z meldunków moich białych i czerwonoskórych wywiadowców.
— Z Indianami nigdy nic nie wiadomo... — mruknął osadnik.
— To prawda. Zajmiemy się tą sprawą. Buffalo Bill uda się natychmiast na wywiad i sprawdzi, jakie zamiary mają Indianie.
— Buffalo Bill da sobie z nimi doskonale radę! — uśmiechnął się osadnik. — Nikt mu nie dorówna na całym Zachodzie. Mamy szczęście, pułkowniku, że znajduje się właśnie w forcie.
Zaledwie osadnik opuścił fort, udając się z powrotem do swej farmy, w gabinecie pułkownika zjawił się Buffalo Bill. Pełnił on w owych czasach obowiązki dowódcy wywiadowców w departamencie La Plata, stojąc na czele nielicznego, ale doborowego oddziału wywiadowców, do którego należeli między innymi: Dziki Bill Hickock, stary Nick Wharton i Texas Jack.
Gdy pułkownik opowiedział wywiadowcy o meldunku osadnika, Buffalo Bill zamyślił się głęboko i rzekł:
— Nie przypuszczam, żeby sytuacja była aż tak groźna, pułkowniku, ale pojadę natychmiast w teren, aby przekonać się, czy Indianie nie mają jakichś wrogich zamiarów względem bladych twarzy. Wydaje mi się, że nie odważą się na żaden napad, gdyż mają zbyt wiele do stracenia.
Choć ich wódz Jednooki jest najzaciętszym nieprzyjacielem bladych twarzy nie będzie chciał zaryzykować. Muszę sprawdzić, czy na prerii znajdują się jakieś ślady i czy Indianie rzeczywiście przekroczyli rzekę. Możliwe, że ten osadnik, który przybył do fortu z wiadomością, zobaczył ślady naszych przyjaciół Pawneesów, którzy przekroczyli rzekę, aby zapolować na naszym brzegu.
Buffalo Bill pożegnał się z pułkownikiem, dosiadł konia i natychmiast udał się w prerię. Posuwał się po rozległym stepie kilka godzin, ale nie zauważył żadnego śladu. Był już pewny, że alarm okazał się fałszywy, gdy nagle usłyszał w oddali rżenie konia.
Ponieważ ciągle zdarzało się, że konie, należące do załogi fortu, wymykały się na prerię, Cody pomyślał, że natrafił na jednego z takich koni i postanowił schwytać uciekiniera. Zawrócił więc konia i pogalopował w kierunku kępy drzew, z której dochodziło rżenie. Wreszcie dotarł do drzew i zagłębił się w gąszcz.
Nagle otoczyło go kilkanaście ciemnych postaci i zanim zaskoczony wywiadowca zdołał chwycić za broń, leżał twarzą do ziemi, ze związanymi rękoma i nogami. Poczuł, że dwóch Indian usiadło mu na plecach, a jeden z nich szybko przewiązał mu oczy chustką. Gdy podniesiono go z ziemi, nie widział nic.
Tak więc Buffalo Bill nie wiedział, kim są napastnicy. Zdołał tylko zauważyć, że byli Indianami, ale nie miał pojęcia, do jakiego plemienia należą i czy nie są przebranymi za Indian białymi łotrami.
Cody nie rozumiał pozatem planu napastników. Dlaczego starali się przed nim ukryć? Dlaczego zawiązali mu oczy? Buffalo Bill postanowił zbadać to w miarę możliwości.
— Co to wszystko oznacza? — zapytał.
— Mój biały brat dowie się o wszystkim wkrótce! — odparł jakiś głos. — Niech blada twarz zachowuje się spokojnie, a nie wyrządzimy jej krzywdy.
— Gdybym miał wolne ręce, pokazałbym wam, jak walczy wywiadowca, przeklęci bandyci! — zawołał Cody z udanym oburzeniem.
— Nie jesteśmy bandytami — odpowiedział znów ten sam głos. — Jesteśmy wojownikami.