Strona:PL Buffalo Bill -80- Jednooki.pdf/8

Ta strona została przepisana.

ścisnął konia kolanami i wydał przenikliwy okrzyk. Koń zawrócił w miejscu i natychmiast ruszył naprzód wściekłym galopem.
Wiatr, który uderzył wywiadowcę w twarz i wściekłe okrzyki Indian, świadczyły, że Buffalo Bill wysunął się odrazu do przodu. Cody dziwił się tylko niezmiernie, że nie słyszy huku strzałów. Dlaczego Indianie nie usiłowali nawet zastrzelić uciekiniera?...
Buffalo Bill miał nadzieję, że koń sam znajdzie drogę do fortu i wciąż zachęcał go okrzykami do szybszego biegu. Żelazny Łeb pędził jak strzała. Indianie wydawali wciąż okrzyki wściekłości, ale nie strzelali.
Wywiadowca usiłował teraz oswobodzić ręce, ale nadaremnie. Im więcej szarpał sznury, tym głębiej wpijały się one w ciało. Niemożliwością było również zerwanie chustki z twarzy. Buffalo Bill napróżno ocierał twarz o grzbiet koński.
Wierzchowiec galopował wciąż naprzód. Wicher świstał w uszach Buffalo Billa, a w uszach brzmiał mu ciągle jednostajny tętent kopyt końskich.
Wreszcie koń zmęczył się i zwolnił nieco tempo. Buffalo Bill nie reagował na to. Chciał dać wierzchowcowi trochę wytchnienia, a zresztą — sam pragnął nieco wypocząć. Powietrze stawało się co raz chłodniejsze, co oznaczało, że zbliża się już wieczór.
— Gdybym natrafił na rzekę i zmusił konia do wejścia do wody... — pomyślał Buffalo Bill — Mógłbym w ten sposób zatrzeć ślady i te diabły nie doścignęłyby mnie. Nie wiem co się stanie, jeśli koń nie odnajdzie drogi do fortu. Czeka mnie niechybnie śmierć z głodu i wyczerpania...
Nagle Cody usłyszał jakiś dźwięk, który wydawał mu się szemraniem wody. Chciał znów zmusić swego konia do galopu, ale wierzchowiec stawiał opór. Koń również usłyszał dalekie odgłosy, ale instynkt podszepnął mu, że to nie plusk wody. Zwierzę stanęło nieruchomo w miejscu i drżało na całym ciele.
Cody wytężył słuch. Oddalone początkowe odgłosy poczęły się przybliżać. Buffalo Bill słyszał teraz jakby daleki grzmot i wreszcie zrozumiał, że dźwięk, który wydawał mu się początkowo szumem wody, pochodził od uderzeń kopyt wielkiego stada bawołów, które galopowało po stepie.
Tętent bawolich kopyt rozlegał się teraz na prerii jak odgłos grzmotów.
Cody zrozumiał, że znajduje się w rozpaczliwej sytuacji. Gdyby stado bawołów wpadło na jego konia, los człowieka i zwierzęcia byłby przesądzony. Ale Cody nie stracił przytomności umysłu. Ścisnął mocno konia kolanami i wydał przenikliwy okrzyk.
Rumak, choć zmęczony, ruszył naprzód galopem. Był już najwyższy czas, gdyż głuchy tętent rozlegał się zupełnie blisko. Wywiadowca słyszał wyraźnie ponure porykiwanie starych byków oraz beczenie cieląt.
Koń, ogarnięty straszliwym przerażeniem, pędził przed siebie ze wszystkich sił. Była to straszliwa ucieczka. Wywiadowca był wyczerpany do ostatnich granic i słaniał się na siodle.
Wydawało mu się, że słyszy szum fal rzecznych i okrzyki Indian. Starał się w miarę możności popędzać konia, aż wreszcie poczuł, że wylatuje z siodła. Uderzył głową o coś twardego i stracił przytomność.

Wyjaśniona tajemnica

Gdy Buffalo Bill otworzył oczy, poczuł, że ktoś zwilża mu głowę mokrą chustką. Z wysiłkiem uniósł nieco głowę i ujrzał nad sobą zatroskaną twarz starego Nicka Whartona.
Gdy rozejrzał się dokoła, spostrzegł obok siebie Dzikiego Billa Hickocka, Texas Jacka i mały oddział żołnierzy. Widocznie przyjaciele dążyli jego śladem, mimo że Indianie starali się zamaskować trop.
— W jaki sposób dostałem się tu? — zapytał Buffalo Bill słabym głosem.
— Na koniu — odpowiedział z uśmiechem Hickock. — Biedne zwierzę zabiło się, spadając ze skały, a ty uratowałeś się cudem.
Buffalo Bill usiadł i przekonał się, że leży na dnie głębokiej rozpadliny. Jego koń spoczywał martwy w odległości kilku kroków. Wywiadowca był niezmiernie zdumiony, że wyszedł cało z tak straszliwej opresji.
— Więc powiadacie, że ja spadłem wraz z koniem z tego zbocza? — zapytał z niedowierzaniem.
— Tak! I masz szczęście, że nie rozbiłeś głowy!... — zaśmiał się Nick.
— Nie wiem, w jaki sposób zdołam teraz wrócić do fortu... — mruknął Buffalo Bill. — Jestem zupełnie rozbity...
— Powolutku wrócisz do formy — rzekł Texas Jack. — Nie złamałeś żadnej kości. Jesteś tylko potłuczony.
— Tylko potłuczony... — uśmiechnął się Cody. — Czuję się, jak befsztyk.
— Jak to się wszystko stało? — zapytał Dziki Bill.
Buffalo Bill opowiedział od początku o swych niezwykłych przygodach, a przyjaciele słuchali go z najwyższym zdumieniem. Nie mogli w żaden sposób zrozumieć dziwacznego zachowania się Indian.
Szczególnie dziwny wydał im się fakt, że gdy Buffalo Bill rzucił się do ucieczki, Indianie nie próbowali nawet strzelać za nim. Rzeczą jasną było tylko to, że chcieli go zawieźć gdzieś żywego.
— Przypuszczam, że są na twoim tropie, Bill — rzekł Texas Jack. — Lada chwila powinni się tu zjawić.
— Niech przyjdą! — zawołał Buffalo Bill. — Mam nadzieję, że przyjmiemy ich w odpowiedni sposób! Nie rozumiem zupełnie, dlaczego mnie zaatakowali, mimo że zawsze traktowali mnie jak przyjaciela.
W tej samej chwili jeden z żołnierzy, który stał na straży u wejścia do wąwozu, wydał ostrzegawczy okrzyk.
— Indianie! — wołał, biegnąc ku wywiadowcom i żołnierzom.
— Dajcie mi broń! — zażądał Buffalo Bill. — Mam nadzieję, że przydam się wam, mimo że jestem nieco rozbity.
Nick i Hickock wręczyli przyjacielowi po jednym rewolwerze. W kilka minut później na zakręcie kanionu pojawił się oddział Sjuksów.
Na widok gotowych do walki wywiadowców i żołnierzy Indianie zatrzymali się w odległości strzału karabinowego i zebrali się w małą gromadkę, aby się naradzić.