pompatycznie wąską i długą książkę i czytać zaczął, pomagając sobie wskazującym palcem. Aggs, Baggs, Caggs, Daggs, Faggs, Gaggs. A! tu jest Boffen.
Były to zmyślone nazwiska, które pisarz Mortimera Lightwood wciągnął do książki w nadziei, że prędzej, czy później znajdzie się jakiś prawdziwy klient, który uzmysłowi własną osobą realność tej fikcyi.
— Znalazłem już — objaśnił Blight — pan mecenas nadejdzie za chwilę,
— Mnie nie pilno.
— A teraz pozwoli pan, że zanotuję nazwisko pańskie w książce, w której mam spis dziennych klientów.
Wydobył z biurka drugą książkę i powtórzył ten sam proceder, co poprzednio, czytając na głos:
— Alleg, Balleg, Calleg, Dalleg. Tu pana zapiszę, na piątem miejscu.
— I zawsze tak pan porządnie zapisuje nazwiska?
— Zawsze panie. Bez tegobym nie wytrzymał.
Należało rozumieć przez to, że bez tego fikcyjnego zajęcia pisarz Mortimera Lightwood nie wytrzymałby srogości odosobnienia, na jakie skazany był, spędzając życie w kancelaryi swego pryncypała. Nie miał możności lepienia figurek z chleba, cyzelowania puharków, lub piłowania łańcuszków i krat, jak to czynią więźniowie, prowadził więc książki alfabetyczne.
— Jak dawno pan już służysz w adwokaturze?
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/100
Ta strona została przepisana.