W tej chwili właśnie Mortimer Lightwood wszedł do pokoju.
— Wychodziłem właśnie z pańskiej sprawy.
— Bardzo panu dziękuję, ale też zmordował się pan, panie mecenasie.
Mortimer Lightwood nie próbował wmówić w swego gościa, że jest chronicznie zmordowany, z powodu nawału pracy, lecz oświadczył, że jest mu bardzo miło mieć zaszczyt i przyjemność powinszowania panu Boffen ostatecznego wejścia w posiadanie przeszło milionowego spadku.
— A co jest najlepszem w tej fortunie — dodał jeszcze Lightwood — to, że nie zada ona pono żadnych kłopotów. Jest tak ulokowana, że mógłbyś pan ją włożyć do szkatułki i udać się z nią w każdej chwili na koniec świata, choćby na góry skaliste.
— Nie wiem co na to odrzec — odparł pan Boffen, — ale mnie się zdaje, że to wielki kłopot zajmować się takim majątkiem.
— To się pan nie zajmuj.
— Jakto?
— Zwracam uwagę pana — rzekł na to Lightwood, — że mówię w tej chwili nie jako prawnik, lecz jako zwykły sobie człowiek. Otóż jeśli obawiasz się pan dużego majątku, to pociecha dla pana może być w myśli, że możesz go pan łatwo umniejszyć i że mnóstwo ludzi chętnie panu w tem dopomoże.
— Nie, nie, panie, ja to nie tak rozumiem — odrzekł z rosnącym niepokojem spadkobierca, — to, coś pan powiedział, nie jest zadowalające.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/102
Ta strona została przepisana.