czego pan chce odemnie. Czy pan jesteś adwokatem?
— Nie, panie.
— Może masz mi pan co do powiedzenia w tej sprawie, za którą wyznaczyłem nagrodę.
— Nie, panie — odparł nieznajomy, którego twarz zachmurzyła się przy tej wzmiance.
— Jeśli się nie mylę — mówił dalej z lekką irytacyą pan Boffen — idziesz pan za mną krok w krok od chwili, gdym wyszedł od mego adwokata.
— Tak panie, chciałbym zamienić z szanownym panem parę słów i jeśli pan niema nic przeciw temu, przejdźmy na skwer sąsiedni, gdzie lepiej nam będzie, niż na tej hałaśliwej ulicy.
Po krótkiem wahaniu pan Boffen zgodził się na to, ale był w nienajlepszem usposobieniu, szedł więc za nieznajomym, trzymając oburącz swoją sękatą laskę.
— Jestem może za śmiały — rzekł nieznajomy — i może projekt mój jest niemożliwy do uskutecznienia; ale śmiałość moja pochodzi stąd, że uważam pana za człowieka prawego, szczerego i posiadającego przytem żonę, wyposażoną w te same zalety.
— Co się tyczy pani Boffen, to święta prawda — mruknął spadkobierca trochę udobruchany.
— Prócz tego powszechny głos o panu mówi, że bogactwo wcale pana nie zepsuło.
— Ani chybi, będzie prosił o pieniądze, pomyślał pan Boffen, — ciekawy jestem, ile zażąda.
Ale nieznajomy nie prosił o pieniądze.
Zachowanie się jego było trochę sztywne, oczy miał ustawicznie spuszczone, ale mówił łatwo
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/108
Ta strona została przepisana.