sooki człowiek, który siedział sam w swojem czółnie. — Poznałem to zaraz po bruzdach, jakie orze za sobą twoja łódź, że też dopisuje ci zawsze połów.
— Aity wybrałeś się, jak widzę, na rzekę — zauważył sucho Gafter.
Blado żółty księżyc oświecał teraz Tamizę i pozwolił nowoprzybyłemu obejrzeć dokładnie połów szczęśliwego współzawodnika.
— No! temu już i wiosło po łbie nie dogodzi — rzekł, pochylając się nad holowanem ciałem, — obił już sobie chyba boki o wszystkie skały. Że też ja na niego nie wpadłem. Musiał się prawie o mnie otrzeć, czatowałem przecie pod mostem; ale ty, Gaffer, jesteś chyba z rodu sępów, poznajesz ich po zapachu.
Mówił cicho, rzucając niekiedy ukradkowe spojrzenia na Lizę. Obaj zresztą z Gafferem patrzyli na zwłoki topielca z zainteresowaniem, które miało w sobie coś dyabelskiego.
— Chcesz, to pomogę ci wyciągnąć go na brzeg? — zaproponował Kosooki.
— Nie! — odparł Gaffer tonem tak twardym, że go tamten odczuł, jak uderzenie.
— Co ci jest kolego? czyś się opił octem, żeś taki kwaśny?
— Jest mi to, że mam już do syta koleżeństwa z tobą.
— To nie zmienia rzeczy, żeś był moim wspólnikiem przez całe lata, wielmożny panie Gaffer i od kiedyż to przestałeś mnie uważać za godnego.
— Od kiedy zacząłeś okradać żywych — odparł z obrzydzeniem Gaffer.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/11
Ta strona została przepisana.