tężnie otyła ciałem, uśmiechnęła się szeroko i skrzyżowała ręce na piersiach, poczem wyliczać zaczęła swoje życzenia, których małżonek jej słuchał, wpadając w coraz to głębsze zamyślenie,
— A więc najpierw musimy kupić sobie, albo wynająć, ładny dom na pięknej, eleganckiej ulicy. Musimy przyjmować gości i wydawać smaczne obiady. — Nie będziemy, rozumie się, popełniali szaleństw, ale musimy być szczęśliwi, skoro nas na to stać.
— Z pewnością — potwierdził zawsze równie zamyślony spadkobierca — i ja także chcę być szczęśliwym.
— Gdy pomyślę — zawołała pani Boffen, cała rozpromieniona — gdy pomyślę, że będę miała wkrótce żółtą karetę,
— Jakto, ty chcesz mieć karetę?
— Ależ naturalnie, karetę, zaprzężoną we dwa konie — z lokajem z tyłu i furmanem na przedzie. Lokaj musi być bardzo duży, a furman mały, tak, żeby się prawie schował w siedzeniu na koźle. Kareta wybita zielonym atłasem z białymi szlakami a we środku my oboje, rozparci na miękkich poduszkach, a jednak prości i sztywni jak kręgle. Pomyśl tylko, jak to będzie ślicznie. Konie nasze będą ogromne, karogniade i stąpać będą, podnosząc wysoko nogi.
Skreśliwszy ten obraz przyszłej pomyślności, pani Boffen klasnęła w dłonie z uciechy i zaśmiała się rozkosznie, kołysząc się na swych potężnych biodrach.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/114
Ta strona została przepisana.