— A gdybym okradał umarłych?
— To niemożliwe.
— Nawet dla ciebie, Gafferze?
— Dla wszystkich. Nikt nie może okradać umarłych, bo umarli nie mają nic. Na cóż umarłemu pieniądze? Czy kupi co za nie, czy ich potrzebuje, czy prosi o nie? To też ten tylko jest podły, kto okrada żywych, a ty właśnie tak robiłeś i dlatego nie możesz być moim kolegą.
— Powiem ci, jak to było.
— Wiem, nie potrzebujesz mi tego opowiadać.
Pracowaliśmy dawniej razem, nie mogę temu za przeczyć, ale to się już skończyło. A teraz, kiedy wiesz co chciałeś, ruszaj w swoją stronę.
— Myślisz, że się mnie tak łatwo pozbędziesz, Gafferze?
— Jeśli ci tego za mało, coś usłyszał, to mogę ci to lepiej jeszcze wrazić do głowy. Chcesz dostać po łbie? Nie? To ruszaj, pókiś cały, a Lizo wiosłuj do domu, a tylko żwawo.
Liza odepchnęła czółno, które przegoniło wkrótce znacznie natręta, Gaffer zaś usiadł, zadowolony z siebie, jak człowiek, który, wygłosiwszy wysoce etyczną zasadę, czuje się obwarowanym przeciw wszelkim zarzutom. Zapalił też z niezmąconym spokojem fajkę, a, puszczając z niej dym, nie spuszczał wzroku ze złowrogiej zdobyczy, wlokącej się za czółnem.
Zdobycz ta, natrafiając niekiedy na nieprzewidzianą przeszkodę, zatrzymywała się nagle, tak, że zdawało się, iż zamierza urwać się z powroza, ale trwało to zwykle krótko i, po chwilowym buncie,
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/12
Ta strona została przepisana.