nym. Matka Belli była majestatycznie omdlewająca, co należało u niej także do odświętnego tonu; wchodząc, zacisnęła sobie mocniej pod brodą fanszonik koronkowy i rzekła, powiewając rękawiczkami:
— Jakim powodom przypisać mogę nieoczekiwany zaszczyt tej wizyty?
— Wyłuszczę to pani w trzech słowach — zaczął z serdeczną otwartością pan Boffen. — Słyszała pani może coś o nas, jako o ludziach, którzy odziedziczyli niedawno duży majątek.
— Tak jest, słyszałam coś o tem — odparła z niewypowiedzianą godnością pani Wilfer.
— Otóż nie, trudno domyśleć się, że wskutek pewnych okoliczności, pani ma do nas trochę żalu.
— Nie jestem tak niesprawiedliwa, aby przypisywać państwu winę z powodu nieszczęścia, jakie zesłało na nas niebo.
Słowa te powiedziane zostały tonem rezygnacyi, przechodzącej w rodzaj pogodnego bohaterstwa.
— Bardzo to pani ładnie powiedziała. Ale widzi pani, ja i moja żona, pani Boffen, lubimy zawsze iść prostą drogą, bez żadnych tam wykrętów, bo i po co szukać czterech dróg, kiedy zawsze się znajdzie jedna i to najkrótsza. Otóż przyszliśmy tu, żeby pani powiedzieć, że byłoby nam bardzo miło, gdyby córka pani zechciała uważać nasz dom za swój własny. Młode to, niech się trochę zabawi, niech ma trochę wesołości. Pomyślimy już o tem, żeby miała jakieś rozrywki.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/120
Ta strona została przepisana.