kanie — wyrzekł ze szczerem uznaniem pan Boffen.
— Daruje pan — przerwała mu sucho pani Wilfer — jest to mieszkanie ludzi biednych, ale niezależnych, znoszących z godnością dotkliwy, rzec mogę, niedostatek,
Po tem orzeczeniu nastała długa i kłopotliwa cisza. Pan i pani Boffen stracili zupełnie dar słowa i patrzyli w próżnię, pani Wilfer zaś milczała także, oddychając głęboko, jakby chciała dać poznać, że każde jej odetchnienie jest tylko spełnieniem ciężkiego obowiązku, wykonywanego przez nią z bezprzykładnę w dziejch świata abnegacyą. Dramatyczne to milczenie przerwane zostało nareszcie wejściem Belli, której matka powtórzyła propozycyę pana i pani Boffen.
— Bardzo wątpię, żeby mi to dogadzało — odparła bez namysłu ładna miss, wstrząsając czarnymi lokami.
— Moja córko! — rzekła na to pani Wilfer — spróbuj, czy nie uda ci się z czasem pokonać tej naturalnej odrazy.
— Tak, tak, dobrze mama mówi, niech się pani spróbuje pokonać. Za ładną ma pani buzię, żeby tak siedzieć w zamknięciu.
Mówiąc to, pani Boffen ucałowała Bellę w oba ładne buziaki i zaczęła ją gładzić pieszczotliwie po ramieniu, na co pani Wilfer patrzyła z oburzeniem.
— Kupimy wkrótce nowy, ładny dom — mówiła dalej pani Boffen — będziemy mieli nową ka-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/122
Ta strona została przepisana.