tego naszego przyjaciela i cieszę się, że się pani o nim tak dobrze wyraża; a czy jest w domu?
— Stoi właśnie przy furtce ogrodowej, jak gdyby czekał na państwo.
— Bardzo być może, że widział nas tu wchodzących.
Bella przysłuchiwała się z wielką uwagą tej krótkiej rozmowie, odprowadzając do furtki swych przyszłych opiekunów.
— Jak się pan ma? — rzekł pan Boffen do Rokesmitha. — To moja żona, pani Boffen, a to, moja droga, ten pan, co chciał być moim sekretarzem.
Rokesmith skłonił się grzecznie pani Boffen, a potem pomógł jej wsiąść do powozu.
— Do widzenia więc tymczasem moja śliczna — mówiła poczciwa dama do Belli, ściskając ją raz jeszcze na pożegnanie. — Gdy się do nas przeniesiesz, przedstawię ci już może mojego Johna Harmon.
Rokesmith, który stał jeszcze obok powozu, pobladł silnie, usłyszawszy te słowa.
— Co panu jest? — spytała pani Boffenowa.
— Nic, tylko to, co pani powiedziała, wydało mi się tak dziwne; jakże pani zdoła pokazać pannie Wilfer człowieka umarłego?
— To będzie dziecko, mały chłopczyk, którego chcemy wziąć na wychowanie i nazwać Johnem Harmon, na pamiątkę naszego drogiego zmarłego.
— Nie odgadłem tego i wydało mi się prawie
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/127
Ta strona została przepisana.