gich, w stopniu bez porównania wyższym, niż od najbogatszego z jego parafian,
Rektor Milwey znosił trudności swego położenia z rezygnacyą, na którą nie zdobyłby się prawdopodobnie żaden człowiek świecki. Przyjął on swych gości w małej biblioteczce, do której dochodziły z góry głosy jego sześciorga dzieci, a z dołu silna woń pieczeni baraniej. Mimo dobrotliwej uprzejmości, uśmiechnął się nieznacznie na widok wizytowej sukni pani Boffen, której życzeń wysłuchał przecież z cierpliwością i uwagą.
A więc szanowna pani nie ma własnych dzieci? — zapytał.
— Nie mam ich, księże proboszczu.
— I chciałaby pani, jak ta królowa z bajki, żeby jaka dobra wróżka zesłała pani ładne dzieciątko?
— Właśnie tak.
Rektor Milwey pomyślał może na stronie, że ci królowie i królowe z bajek, pragnący zawsze dzieci, mieliby z pewnością wprost przeciwne życzenia, znalazłszy się na jego miejscu. Zamiast tego jednak, wypowiedział głośno zdanie, że w danym wypadku najlepiej będzie zasięgnąć rady jego żony.
Wezwana więc, przybyła i pani pastorowa. Była to kobieta miła i przystojna, chociaż już trochę przywiędła skutkiem codziennych trudów. Ona także, podobnie jak mąż, stłumić musiała w sobie wiele zbytkownych gustów i skłonności estetycznych, które zastąpione być musiały myślą o węglu
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/131
Ta strona została przepisana.