Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/142

Ta strona została przepisana.

ustawiona przed oknem, zagrała hucznego marsza, co ściągnęło oczywiście licznych widzów i słuchaczy. W tej chwili lokaj-chemik, który stał w bramie domu, chcąc dodać splendoru odjazdowi, doznał niespodziewanie przykrej zniewagi. Oto jeden z Tamponów rzucił za odjeżdżającymi starym trzewikiem, co, jak wiadomo, przynosić ma szczęście podróżnym. Ponieważ jednak był już porządnie zamroczony winem szampańskiem, trafił więc w lokaja, zamiast przysporzyć powodzenia nowożeńcom.
Na tem skończyła się uroczystość, goście rozpierzchli się błyskawicznie, Mortimer z Eugeniuszem znikli, jak inni, podobnież Twemlow i ciotka Meduza, zachowująca do końca kamienną postawę.
Każda wszakże rzecz ma swą odwrotną stronę medalu, dostrzegliby ją więc i w tych godach weselnych ci, którzyby spotkali nowopobraną parę, w niespełna dwa tygodnie po ślubie. Nowożeńcy, którzy znajdowali się jeszcze na wyspie Wight, spacerowali nad morzem, ale odciski ich stóp na piasku wskazywały, że ani chwili nie szli z sobą pod rękę. Sofronia, dziurawiła piasek parasolką, a małżonek jej wlókł za sobą laskę, trzymając ręce z tyłu.
— Czy powiesz mi wreszcie Sofronio? — zaczął Alfred Lammie po długiem milczeniu.
— Nie mam ci nic do powiedzenia. Co za nieuczciwość!
— Co powiedziałaś? — syknął Alfred Lammie, zagarniając ręką, swe krzaczaste faworyty,