tak, że twarz jego zdawała się tonąć w gęstwinie żółtej trawy.
— Nic nadzwyczajnego, — odrzuciła wyniośle Sofronia, nie przestając iść szybko.
— Powiedziałaś nieuczciwość.
— A gdyby nawet.
— Tu niema gdyby... powiedziałaś to na pewno.
— Przypuśćmy, że powiedziałam... i cóż dalej.
— Czy śmiałabyś powtórzyć mi to prosto w oczy?
— Tak, — odparła Sofronia, zatrzymując się i obrzucając swego małżonka pogardliwem spojrzeniem. — A teraz ja z kolei spytam, czy śmiałbyś rzucić mi w oczy coś podobnego?
— Nie zrobiłem tego.
Była to prawda. Wobec tego Sofronia uciekła się do zwykłego wybiegu kobiecego.
— Mało mnie to obchodzi, co pan zrobił, a czego pan nie zrobił — rzekła wyniośle.
— Masz szczególny sposób dyskutowania.
— Dawałeś mi do zrozumienia, że posiadasz majątek, — wybuchnęła Sofronia.
— Nigdy tego nie robiłem.
— W takim razie pozory mnie zwiodły.
— A ty, czy nie starałaś się wzbudzić we mnie przekonania, że jesteś bogata?
— To nieprawda.
— W takim razie i mnie pozory zwiodły.
— Czy to moja wina, że, będąc awanturni-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/143
Ta strona została przepisana.