nu, nieznane jest w Paryżu, bo stolica Francyi, mimo swej zamożności, umie i z takich nawet drobnostek wyciągać pożytek, a może i wicher nie bywa tam tak bezwzględny. Nasz Londyn za to bywa w takie dni wietrzne czemś najokropniejszem w świecie, ponurem, nadąsanem miastem, łączącem w sobie właściwości komina, który dymi, i jędzy, która się wścieka. Smutne, rozzgrzytane, opłakane miasto, bez najmniejszej szczeliny w swem okropnem, ołowianem sklepieniu; taki bywa nasz Londyn w dni wiosenne.
Taki też wydawał się Mortimerowi i Eugeniuszowi, gdy, spożywszy wspólny obiad, siedzieli o zmroku przy koniaku, paląc namiętnie papierosy.
— Uf! co za wiatr — rzekł Eugeniusz — a słychać go u ciebie tak przenikliwie, jakgdybyśmy siedzieli w latarni morskiej, oddanej pod straż naszą. Co do mnie, żałuję szczerze, że nie jestem latarnikiem.
— Zanudziłbyś się.
— Wcale nie gorzej, niż gdzieindziej. Pomyśl tylko, przynajmniej nie miałbym tam żadnych rozpraw sądowych.
— Ani klijentów. — dodał Mortimer.
— Gdybyśmy siedzieli tak we dwóch na samotnem wybrzeżu, lady Tippins nie mogłaby nas odwiedzać, a co lepsze, mogłaby zatonąć, zanimby się do nas dostała. Nie potrzebowalibyśmy uczęszczać na uczty weselne, widywalibyśmy czasem dla rozrywki rozbitków.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/164
Ta strona została przepisana.