Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Po za tą jedyną dywersyą byłoby to jednak życie monotonne zauważył Lightwood.
— Myślałem już o tem — odrzekł Eugeniusz, jakgdyby rozważał już na seryo projekt zamieszkania w latarni morskiej. — Byłaby to przynajmniej monotonia ograniczona, stokroć lepsza od bezgranicznej monotonii tak zwanego świata.
— Mówmy lepiej o twoim ojcu — zaproponował Lightwood, przypominając przedmiot rozmowy, który się im nieustannie wymykał.
— Dobrze — odparł Eugeniusz, sadowiąc się wygodnie w fotelu — mówmy o moim czcigodnym rodzicu. Nie miałem, co prawda, zamiaru poruszać tej kwestyi do czasu zapalenia świec, bo jest to kwestya, wymagająca sztucznego oświetlenia, ale skoroś ją raz rozpoczął...
Tu Eugeniusz przegarnął węgle, a gdy trysnął z nich nowy płomień, mówił dalej:
— Otóż czcigodny mój rodzic znalazł w swem czcigodnem sąsiedztwie kobietę, którą przeznacza na żonę swemu synowi.
— Majątek jest? — spytał Lightwood.
— Naturalnie, że jest, bez tego mój czcigodny rodzic nie byłby jej wybrał. A teraz pozwól, że dla skrócenia czasu nie będę wciąż mówił mój czcigodny rodzic, tylko M. C. R. To nawet będzie dobrze brzmiało, przypominając coś, jakgdyby: jego ekscelencya książę Wellington.
— Co ci za pomysły przychodzą do głowy...
— Otóż M. C. R. należy do tego typu ludzi, którzy obmyślają wcześnie karyerę swych dzieci