Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/168

Ta strona została przepisana.

ce, z których podnosić się zdawały wydłużone cienie,
— Rzekłby kto, — szepnął — że duchy umarłych wybrały się na spacer, a zabłąkawszy się pukają do naszych okien, by nas zapytać o drogę.
Wygłosiwszy to zdanie, Eugeniusz powracał do swego fotelu, lecz zatrzymał się w pół drogi.
— Patrz tylko — rzekł do Mortimera — zdaje mi się, że naprawdę wywołałem upiora.
Lightwood odwrócił głowę i dojrzał przy drzwiach coś podobnego do człowieka.
— Za pozwoleniem! — odezwał się ochrypły głos. — Czy jeden z panów jest adwokatem i nazywa się Lightwood?
— Należy pukać — rzucił szorstko Mortimer.
— Za pozwoleniem panów, drzwi były otwarte.
— Czego tu chcecie?
— Za pozwoleniem — powtórzył ochrypły głos — czy jeden z panów jest adwokatem i nazywa się Lightwood?
— Tak — odparł Mortimer.
— To dobrze — odparł ochrypły głos, zamykając drzwi. — Przyszedłem tu w interesie do pana adwokata.
Lightwood zapalił świecę i zobaczył przy drzwiach podejrzane indywiduum, miętoszące w ręku zatłuszczoną czapkę, niegdyś futrzaną, dziś wytartą do skóry i przypominającą raczej butwiejące szczątki zdechłego kota lub psa.
— O co idzie? — spytał Mortimer.