się w drodze, ale nie zanosiło się na to wcale. Ten poseł nieszczęścia, który wydać miał za złoto głowę dawnego kolegi, nie dałby się niczem odstraszyć.
Nie powstrzymał go też i grad spory, który napotkał ich w pół drogi, zaściełając ulice białemi kuleczkami,
Riderhood szedł bez wytchnienia, rozgniatając grad bezkształtnie obutemi stopami, dziurawiąc niemi błoto i zostawiając po sobie głębokie odciski, które nie przypominały w niczem stóp ludzkich. Wiatr nie przestawał wyć i dąć i porywał, zda się, z sobą całą wrzawę i ruch uliczny, tak, iż zdawało się chwilami, że wszystkie odgłosy miejskie podnosiły się w górę i że znajdują się gdzieś w powietrzu.
Wreszcie Riderhood i obaj adwokaci zatrzymali się przed gospodą „Pod sześciu tragarzami“; wtedy dopiero Riderhood uznał za stosowne przemówić:
— Widzicie, panowie, te czerwone firanki, to jest właśnie gospoda panny Patterson, tej, o której mówiłem. Nie uciekła, sami panowie widzicie, że nie skłamałem.
— Pocóżeś nas tu sprowadził?
— Chciałem pokazać panom „sześciu tragarzy”, a zresztą Gaffer mieszka tu zaraz, pójdę zobaczyć, czy jest w domu.
Odszedł na chwilę, ale wnet powrócił.
— Niema Gaffera, ani jego czółna, ale jego córka jest w domu i czeka go z kolacyą, to znaczy, że zaraz przyjdzie i nie będzie trudno go wziąć.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/179
Ta strona została przepisana.