Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/188

Ta strona została przepisana.

powtarzam, że to ohydne, mam takie wrażenie, jakbym to ja był jakimś mordercą, czy zbrodniarzem.
— Suggestya tej ohydnej nocy — szepnął Mortimer.
Eugeniusz nalał sobie kseresu z imbryka, ale trunek ten, wyziębiony, nie miał już żadnego smaku, wypluł go też natychmiast w popiół,
— Tfu! zupełnie jakbym się napił zamulonej wody z Tamizy.
— Suggestya otoczenia — bąknął Mortimer.
— Wspaniały jesteś z twoją suggestyą. Czy długo tu jeszcze zabawimy?
— Nie wiem, musimy czekać na inspektora.
— Co do mnie, nie bawiłbym tu ani chwili dłużej. Ta oberża pod „Sześcioma tragarzami“, jest najsmutniejszem miejscem, jakie widziałem w życiu.
— Możemy ostatecznie odejść.
— Ostatni już czas chyba — szepnął Eugeniusz, otrząsając się cały. — Prócz innych czynników, wypędza nas stąd chyba te miliardy drobnoustrojów, które rzucają się tu na człowieka z dyabelskiem żarłoctwem,
W istocie, drobne owady, jakich nie brakło w gospodzie, opuściły widocznie dzienne schronienie, uważając obu przyjaciół za swój nocny żer. To ich ostatecznie zdecydowało. Zawołali Boba i zaczęli mu płacić.
— Słuchaj! — rzekł do parobka Eugeniusz, z nowym przebłyskiem humoru. — Gdybyś chciał