— Co mu się stało? — powtórzył — niech mi się ziemia rozstąpi pod nogami, jeśli rozumiem. Umknął może, chytry był zawsze, przebiegły. Żeby tak skrzywdzić takiego, jak ja biedaka.
— Przymocowałeś jego czółno? — spytał wreszcie inspektor, który rozważał coś dotąd i kombinował w milczeniu.
— Niema potrzeby, panie inspektorze. Czółno Gaffera wsunęło się między dwie tratwy i stoi mocniej, niż gdyby było uwiązane.
— Trzeba tam popłynąć — zadecydował inspektor.
Riderhood, który na to tylko czekał, ofiarował natychmiast swoje usługi i swoje czółno. Trzej panowie spojrzeli z niedowierzaniem na ów statek, wyglądający bardzo niepewnie, ale na oświadczenie Riderhooda, że przewoził nieraz sześciu ludzi, weszli do łodzi, lokując się w niej z całą ostrożnością. Eugeniusz odzyskał już równowagę i powrócił do zwykłego tonu.
— Baczność! — mówił, siadając obok Mortimera — prgnąłbym, aby czcigodny Riderhood nie posunął filantropii swej aż do wsypania nas pod wodę. Uf! jaki chłód!
Rzeczywiście chłód był przenikliwy, przykry, dojmujący chłód poranny, przesycony wilgocią. Wszystko też dokoła zdawało się dygotać od zimna. Domy nadbrzeżne czarne i wilgotne, gdzieniegdzie nakropione plamami topniejącego Śniegu, wyglądały tak, jakgdyby przysiadły i skurczyły się pod wpływem zimna. Domy te spały jeszcze
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/193
Ta strona została przepisana.