Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/194

Ta strona została przepisana.

i nie widać w nich było żadnego ruchu. Nędzna łupina Riderhooda sunęła ukradkowo między wielkimi statkami, które wszystkie zdawały się jej zagrażać. Każdy dziób statku, łańcuch każdy, każdy słup, wmurowany w rzekę dla oznaczenia głębokości jej toni, ukazywały im, zdaniem Eugeniusza, twarz owego wilka z bajki, przebranego za babunię, zdając się mówić: „Jestem tu, żeby was lepiej zjeść”. Po półgodzinnej żegludze Riderhood przestał wiosłować i, oparłszy się obu rękami o krawędź tratwy, przysunął do niej swoją łódź.
— Patrzcie panowie — rzekł — to tu, widzicie, że nie skłamałem.
— Tak, to w istocie czółno Gaffera — rzekł inspektor — znam je przecie dobrze.
— Widzi pan inspektor — mówił dalej Riderhood — jednego wiosła brak, a drugie złamane, ale mimo to połów jest, patrzcie panowie.
Wskazywał ręką sznur, przymocowany do steru, którego drugi koniec zatopiony był w wodzie. Inspektor przesiadł się już był do łodzi Gaffera, tej łodzi, której dno zamalowane nosiło na sobie zawsze odcisk jakby zwłok ludzkich, owiniętych w całun.
— Trzeba to wciągnąć — rzekł inspektor, dotykając sznura.
— Łatwo to powiedzieć, panie inspektorze, ale trudno zrobić. Próbowałem już, sznur naprężony jest i twardy jak tyka drewniana.
— Poruszymy go jednak, trzeba koniecznie