mami pana Podsnapa i oświadczył w łagodnych wyrazach, że było już śledztwo urzędowe, które wykazało, że nie było w tem dobrowolnej winy owych ludzi, którzy robili owszem wszystko, co było w ich mocy dla uniknięcia głodowej śmierci.
To oburzyło bardziej jeszcze pana Podsnapa, po którego stronie stanął oczywiście pan Weneering i cały zastęp grubych ryb, stanowiących jego orszak.
— Niema na świecie kraju, któryby robił tyle dla ubogich, co nasza Anglia — rzekł Podsnap.
Łagodny jegomość nie zaprzeczał temu, lecz zrobił skromną uwagę, że w takim razie wzmiankowany wypadek jest tem smutniejszy i że gdzieś, coś, musiało się popsuć.
— Gdzie? i co? — zapytał ostro pan Podsnap.
— Należałoby dowiedzieć się, a przynajmniej szukać — doradził łagodny osobnik.
— To bardzo łatwo mówić gdzieś i coś, ale niech pan wskaże gdzie. A zresztą rozumiem doskonale, do czego pan zmierza. Panu się zachciewa wprowadzenia centralizacyi, nie, nie, mój panie, na to się nigdy nie zgodzę, to nie angielskie.
Szmer uznania podniósł się w grupie pana Podsnap, nagradzając odważne jego wystąpienie.
Ale łagodny osobnik bronił się stanowczo od zarzutu, jakoby chodziło mu o jakąś centralizacyę, mówił, że uczuł się tylko dotkniętym boleśnie całym tym wypadkiem i sądzi, że nie jest to po angielsku patrzeć obojętnie na ludzi umierających z głodu.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/218
Ta strona została przepisana.