ciem i sprowadził ją pod ramię po schodach, Dopiero znalazłszy się w powozie małżonkowie odsunęli się od siebie zupełnie wrogo. Jechali z początku w milczeniu, poczem Alfred odezwał się pierwszy:
— Czy śpisz Sofronio?
— Czy pan to uważasz za możliwe? — odburknęła urocza małżonka,
— Zupełnie możliwe po tak idyotycznym wieczorze — odparł czuły Alfred. — Ale skoro nie śpisz, uważaj co ci powiem i zrób to następnie.
— Czy nie robiłam wszystkiego przez cały wieczór, podług twych cennych wskazówek?
— Słuchaj — mówił Alfed, podnosząc głos, — czuwaj nad tą małą idyotką i nie wypuszczaj jej z opieki. Masz już ją prawie w ręku, uważaj, aby ci się nie wymknęła przedwcześnie... Bo da się coś zrobić, a oprócz satysfakcyi, jaką mi zrobi upokorzenie tego durnia, nie zapominaj, że winniśmy sobie wzajemnie trochę grosza.
Na to przypomnienie urocza Sofronia odrzekła kilka niezbyt uprzejmych słów i dała wyraz swym uczuciom, rzucając się w tył na oparcie, która osypała obficie pudrem, opadającym jej z twarzy i włosów.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/221
Ta strona została przepisana.