któreby nie obraziło Gilasa Wegg. Czy chcesz pan mieszkać u nas, panie Rokesmith?
— Czy tutaj?
— Nie, na ten dom mam inne projekty. Pan zamieszkasz w naszym nowym domu.
— Jeśli pan sobie tego życzy, jestem całkiem na pańskie rozkazy.
— W takim razie przypuśćmy, że pan obejmie natychmiast swoje obowiązki. Jak pan myśli, czy nie byłoby dobrze, abyś pan wziął na siebie doglądanie robót w naszym nowym domu.
— Ależ bardzo chętnie, proszę mi dać adres.
Pan Boffen podyktował ów adres, który sekretarz zapisał. Przez ten czas pani Boffen przypatrywała się z baczną uwagą twarzy Rokesmitha i twarz ta podobała się jej widocznie, bo skinęła głową z uśmiechem, jakby chciała powiedzieć: — „to właśnie człowiek, jakiego nam trzeba“.
— A więc — rzekł Rokesmith — może się pan spuścić na mnie, że dopilnuję robót w pańskim nowym domu. Pojadę tam natychmiast.
— Może zechcesz pan pierwej obejrzeć tę naszą siedzibę?
Rokesmith zgodził się na to i pozwolił oprowadzać się po domu starego Harmona.
Dom ten nosił na sobie ślady zaciekłego sknerstwa, jakiem napiętnował go były jego właściciel.
Dzieła ręki ludzkiej mają tak samo, jak twory przyrody, spełniać swoje przeznaczenie, inaczej zamierają i butwieją przedwcześnie. — Wiadomo też, że dom, w którym nikt nie mieszka, rujnuje się daleko prędzej od domów zamieszkałych. — Stary
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/228
Ta strona została przepisana.