Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/238

Ta strona została przepisana.

stanęłam obok łóżka, zobaczyłam ich znowu w powietrzu.
— Widziałaś twarze?
— Tak. A prócz tego czułam ich za drzwiami, w kącie, wreszcie wysunęli się, niby przez drzwi, które prowadzą na schody i zeszli na dziedziniec,
Mister Boffen osłupiały spoglądał na żonę, która ze swej strony patrzyła na niego błędnemi oczyma.
— Moja droga, zdaje mi się, że najlepiej zrobimy, odprawiając dziś Wegga, nie będzie już dziś nic z czytania. Przytem nie trzeba wspominać przy nim o tem wszystkiem. On ma przecież zamieszkać tu, skoro się wyniesiemy, gotów myśleć, że tu naprawdę pokazują się jakieś duchy i upiory, a przecież to nie prawda; przynajmniej do tej pory nie działo się tu nic takiego,
— Z pewnością nie. Byłam przecież tutaj przy śmierci starego i potem, gdy rozeszła się wiadomość o zamordowaniu Johna, a przecież się nie bałam, a teraz boję.
— To się już nie powtórzy. Widzisz, moja stara, to po prostu dlatego, że nie mieszkamy na tem samem miejscu.
— A dlaczegoż dotąd nic się nam nie wydawało?
— No! — odparł po namyśle Boffen. — Każda rzecz musi mieć jakiś początek. Chodź! przejdziemy się razem, po domu, zobaczysz, czy znajdziemy tu jakie duchy.
Poszli istotnie z latarnią, pożegnawszy wprzód Silasa Wegg, który zdrzemnął się tymczasem przy