Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/246

Ta strona została przepisana.

nabożeństwa. Salop zato czyta bardzo gładko, lubię też, jak mi przeczyta czasem jaką gazetę.
Salop był to ów chłopak od magla, wpatrujący się wciąż w gości z szeroko otwartemi ustami. Goście uznali za obowiązek grzeczności spojrzeć na Salopa, który otworzył usta szerzej jeszcze i wybuchnął śmiechem. Śmiech ten był widocznie zaraźliwy, bo udzielił się dzieciom, siedzącym pod maglem, które mu zawtórowały. Śmieli się wszystko troje długo i głośno, wdowa Higden zaśmiała się także. Pani Boffen a nawet Rokesmith poszli za jej przykładem. Wszystko to razem wzięte było niedorzeczne, ale wesołe. Następnie Salop, ogarnięty szałem pilności zaczął znów obracać z wielkim hałasem korbą od magla, aż wdowa Higden musiała go zatrzymać.
— Czekaj, Salop, nie słychać, co państwo mówią.
— To maleństwo jest pani wnuczkiem? — spytała pani Boffen.
— Tak, to mój John, mój mały Jonny.
— John? co pani mówi? Słyszy pan, panie Rokesmith, to dziecko ma na imię John, co za śliczny malec.
Mały John siedział na rękach u prababki, która całowała od czasu do czasu jego małą piąstkę; dziecko oparło bródkę o ramię opiekunki i spojrzało z góry na panią Boffen, wielkiemi niebieskiemi oczyma.
— Tak, z pewnością — odparła mistress Higden, ładne dziecko, kochane maleństwo... to najmłodszy od mojej najmłodszej wnuczki, która umarła, jak wszyscy moi.