— A tamte dzieci — spytała pani Boffen, wskazując na parę, siedzącą pod maglem, czy to jego rodzeństwo?
— Nie, pani, to są obce dzieci, dane mi na opiekę. Płacą mi od nich po cztery pensy na tydzień. Lubię dzieci, więc ich doglądam, nie mogę ich więcej trzymać, bo magiel zabiera za wiele miejsca.
— Jakże się nazywaję?
— Toddle i Poddle... chodźcie tutaj.
Chłopczyk i dziewczynka, tak wezwane, wygramolili się z pod magla i szli na swych małych nóżkach, takim krokiem, jakby zmuszeni byli przebywać wciąż szeroko rozlane strumienie. Stanąwszy przy babci Higden, zaczęli zaczepiać małego Jonny, z wyraźną ochotą wciągnięcia go do zabawy. Wdowa Higden pogładziła ich po główkach i odesłała na miejsce. Wtedy pani Boffen spytała ją jeszcze o chłopca, obracającego magiel.
— To Salop — odpowiedziała pani Higden, a potem dodała, zniżając głos: — Dziecko nieznanych rodziców, rozumie pani? podrzutek. Znaleziono go gdzieś pod płotem i zaniesiono go do tego wstrętnego domu dla ubogich.
— Pani nie lubi tego domu? — spytała pani Boffen.
— Och! moja pani — zawołała na to wdowa Higden. — Wolałabym umrzeć w opuszczeniu, razem z moim Jonny, niż oddać tam mego małego, lub się od nich sama czego dopraszać.
Słowa te wymówiła wdowa Higden z przekonaniem i z energią, któreby mogły dać wam do my-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/247
Ta strona została przepisana.