— Sekretarz? cóż to takiego sekretarz — spytała impertynencko kapryśna miss.
— To, to nic wcale — odparł Rokesmith tymże samym, co ona tonem.
Bella posłała mu ukradkowe spojrzenie, świadczące o tem, że nie spodziewała się podobnej odpowiedzi.
— I pan tam będzie ciągle siedział? — pytała z grymaśnym dąsem.
— Ciągle nie, ale bardzo często.
— Ach Boże! to dopiero przyjemność...
— Niech się pani uspokoi, miss Bello, stanowiska nasze w tym domu będą tak różne. Ja będę zajętym interesami, pani przyjemnościami. Ja będę musiał pracować na życie, pani się będzie bawić i podobać.
— Podobać? Nie rozumiem pana.
— Skoro ujrzałem panią po raz pierwszy — mówił Rokesmith, nie zważając na ostatni wykrzyknik Belli — chodziła pani w żałobie. Nie znałem wówczas powodu tej różnicy pomiędzy panią a resztą jej rodziny, spodziewam się, że nie jestem niedyskretnym, wspominając o tem.
— Wcale nie — odrzekła Bella, wzruszając ramionami. — Więc teraz znasz pan już ten powód.
W duszy zaś pomyślała: „Mówiłam im odrazu, że ta głupia żałoba wystawi mnie na pośmiewisko“.
— Odkąd zajmuję się interesami pana Boffen, zrozumiałem po kim pani nosi żałobę, Nie poniosła pani ostatecznie zbyt ciężkiej straty. Nie mówię oczywiście o majątku, lecz o tym obcym
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/256
Ta strona została przepisana.