człowieku, którego pani nie znała, którego wartości nie możemy ocenić, ani ja, ani pani! Niema też; kogo żałować. Zato oboje państwo Beffen są tak hojni, a przytem tak szczerze chcą okupić niejako swą fortunę, że od pani tylko będzie zależało, aby strata majątkowa została w zupełności pokryta.
Błysk tryumfu ukazał się w oczach Belli.
— Będziemy, bądź co bądź, wspólnie mieszkali pod jednym dachem — mówi Rokesmith — dlatego pozwoliłem sobie zamienić z panią kilka słów, które, mam nadzieję, nie obraziły pani.
— Nie mam zdania o tem wszystkiem. Myśl którą pan wypowiedział, jest dla mnie nowa i zrodziła się, być może, w pańskiej wyobraźni.
— Przekona się pani z czasem.
Stali już przed domem, a pani Wilfer, widząc przez okno córkę swą, rozmawiającą z lokatorem zacisnęła mocniej pod brodą koronkowy fanszonik i wyszła na ich spotkanie, niby przypadkiem.
Ujrzawszy majestatyczną damę, Rokesmith powtórzył jej to samo, co mówił przed chwilą Belli, to jest, że został sekretarzem państwa Boffenów.
— Nie mam zaszczytu znać bliżej tych państwa — zauważyła pani Wilfer, powiewając rękawiczkami — ale w każdym razie winszuję im nabytku.
— Bardzo skromny nabytek — odparł Rokesmith.
— Daruj pan — odrzekła pani Wilfer — ale posuwałbyś pan pokorę do szaleństwa, gdybyś pan mówił na seryo. Taki Boffen nie mógłby znaleźć światlejszego pomocnika...
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/257
Ta strona została przepisana.