Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/281

Ta strona została przepisana.

kliwym, choć niezbyt głośnym śmiechem i posłała znów wymowne spojrzenie swoim gościom.
— Czy zawsze miewa pani tak wiele pracy, jak dziś? — spytał Bradley.
— O! zwykle miewam jej daleko więcej — odparła mała osóbka, — przedwczoraj, naprzykład, musiałam szyć żałobę dla jednej z moich klijentek. Lalka ta straciła swego kanarka, tak jest, kanarka — powtórzyła, śmiejąc się znów swym cieniutkim głosikiem.
— Musi pani mieć jakieś towarzystwo, stosowne do siebie. Może są tu jakie dzieci w sąsiedztwie?
— Na miłość Boga, nie mówcie mi, panowie, o dzieciach, ja nie znoszę dzieci — rzekła z przekonaniem modniarka lalek, zaciskając groźnie swoją małą piąstkę. — Biega to wiecznie, krzyczy, hałasuje, skacze, skacze bez końca.
Mimo, że Bradley i jego towarzysz nie odznaczali się zbytnią subtelnością, odczuli jednak w słowach małej kaleki gryzący ból, jaki budzić w niej musiał widok zdrowych, skaczących istot.
— Tak, tak — mówiła dalej — nie znoszę dzieci. Podpatruje to przez dziurkę od klucza, a potem przedrzeźnia starsze osoby, zwłaszcza, jeżeli mają słabe nogi i plecy bolące. O, znam ja dobrze te złośliwe stworzenia. Gdybym mogła, zepchnęłabym je wszystkie do czarnej piwnicy, tam, pod naszym kościołem i zamknęłabym je na cztery spusty, a potem nasypałabym im pieprzu przez dziurkę od klucza.
— Pieprzu? a to na co? — spytał Karol.