Bradley, który przed poznaniem Lizy, doradzał sam Karolowi, aby z nią zerwał, czuł się teraz w fałszywem położeniu. Zwłaszcza, gdy Liza dodała, że nie chce krępować brata, ani też zagradzać mu drogi do karyery.
— Brat pani — mówił — musi pilnie pracować, ma rzeczywiście nie wiele wolnego czasu. Później, gdy już zdobędzie stanowisko, będzie mógł oczywiście częściej panią odwiedzać.
— Mówiłam mu zawsze to samo — odparła Liza, uśmiechając się łagodnie.
— Nie mówmy o tem — przerwał Karol. —
Jakże ci się powodzi Lizo?
— Bardzo dobrze, niczego mi nie brakuje.
— Mieszkasz tu?
— Tak, tu na górze mamy bardzo ładny i widny pokoik.
— A prócz tego salon — podchwyciła mała robotnica — tak jest, ten salon, w którym przyjmujemy gości, ilekroć nas ktoś odwiedzi. Nieprawdaż, kochanie, że salon mój jest zawsze na usługi twoich gości.
Zwinęła w trąbkę swą małą kościstą rączkę i przyłożyła ją do oczu jak lornetkę.
Liza skinęła ręką, jakby nakazując jej milczenie,
Gest ten nie uszedł uwagi Bradleya. Zauważyła to natychmiast mała osóbka, a, zmrużywszy figlarnie oczy, zawołała do niego:
— Ho! ho! Pan ją szpiegujesz.
Mogło to nie mieć żadnego znaczenia, a jed-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/284
Ta strona została przepisana.