— On we własnej osobie — odparł młody człowiek.
— W takim razie niech będzie tak uprzejmy i raczy wejść.
— Nie jestem wcale uprzejmy, ale wejdę.
Rzekłszy to, Eugeniusz uścisnął ręce obu dziewczętom i stanął obok Lizy, opierając się plecami o drzwi.
— Błąkałem się bez celu — rzekł, wyjmując papierosa z ust — no i zaszedłem tu powiedzieć paniom dobry wieczór.
Liza milczała.
— Brat panią odwiedził? — spytał jej.
— Tak — odparła trochę zmieszana.
— Proszę! więc raczył, jakże to uprzejmie z jego strony. A kto to z nim był?
— Kierownik szkoły, w której się uczy mój brat,
— Tak? domyśliłem się tego.
Liza starała się być swobodna, ale nie trudno było odgadnąć, jak silne wzruszenie kryje się pod tym pozornym spokojem.
Eugeniusz zachowywał się ze zwykłą swą niedbałą opieszałością, a tylko gdy Liza spuściła oczy, patrzył na nią ze skupioną uwagą, jakiej nie obudziła w nim dotąd żadna inna osoba.
— Nie dowiedziałem się nic nowego — rzekł po chwili — a tylko chciałem powiedzieć pani, że mam zawsze oko na Riderharda, jak to pani przyrzekłem.
— Wierzę panu.
— Źle pani robi, bo mnie nie trzeba nigdy wierzy.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/294
Ta strona została przepisana.