Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/299

Ta strona została przepisana.

— Pochodzi to ztąd — odparł Eugeniusz z odcieniem nudy — że czuje pani zapach kwiatów ponieważ kwiaty pachną.
— Nie, nie, to nie to — zaprzeczyła Jenny — niema tu wcale kwiatów w naszej dzielnicy, to nie to. A przecież, gdy szyję suknię dla lalek, czuję nieraz taki mocny, taki odurzający zapach róż, jakby cała podłoga była niemi usypana. Zdaje mi się wówczas, że dośćby mi było rękę wyciągnąć, a uczułabym pod palcami miękie, aksamitne dotknięcie puszystych róż i innych kwiatów, kwiatów, których nie znam, bo, co prawda, mało w życiu widziałam kwiatów,
— Ładne sny, ładne miewasz widzenia — rzekła na to Liza, patrząc na Eugeniusza, jakby mu chciała powiedzieć, że Bóg zsyła te piękne wizye małej robotnicy w zamian za jej kalectwo.
— Masz słuszność, Lizo... miewam bardzo ładne sny. Słyszę także śpiewające ptaszki. Jak one śpiewają! Och! gdybyście wiedzieli, jaki to śpiew!
Rzekłszy to, wzniosła oczy ku niebu z wyrazem zachwytu, który robił ją prawie piękną. Opuściła następnie główkę i mówić zaczęła, patrząc gdzieś w przestrzeń:
— Zdaje mi się, że moje ptaszki i kwiaty są daleko piękniejsze od tych, które są na ziemi. Przynajmniej pamiętam, że, gdy byłam mała, dzieci, które widywałam we śnie, były daleko piękniejsze od tych, które mnie otaczały, gdym się zbudziła. Te dzieci z moich snów nie były wcale do mnie podobne. Nie było im głodno ani chłodno, nikt ich nie bił, a przytem nie wytykały mnie palcami, jak