— Nienawidzę mego fachu — rzekł Eugeniusz.
— Ja również mam go w obrzydzeniu — potwierdził Mortimer.
— Nie chciałem być prawnikiem — mówił dalej Eugeniusz — ale rodzinie mojej zachciało się koniecznie mieć swego adwokata. Mają go teraz, adwokata bez klientów.
— Zupełnie to samo było ze mną, ze mnie także rodzina moja zrobiła jurystę.
— Jest nas czterech, zapisanych na drzwiach ohydnej dziury, zwanej Chambre (izbą). Wszyscy czterej mamy jednego pisarza nazwiskiem Kassim Baba. Człowiek ten siedzi ciągle w szynku pod złodziejami, a i tak jest on jeszcze jedynym z kompanii, który coś robi.
— Co do mnie, mam własny gabinet i własnego pisarza. Okna moje wychodzą na cmentarz, a pisarz mój, nie mając nic innego do roboty, patrzy od rana do nocy na mogiły. Zastanawiam się nieraz co z niego będzie? jaki pokład duchowy wytwarza się w tym młodym człowieku pod wpływem tyloletniej samotności — i to jest jeszcze jedyny interesujący punkt mego prawniczego życia.
Eugeniusz skrzyżował ręce na piersiach i, zmrużywszy oczy, żuł zapalczywie cygaro.
— Są idyoci — mówił po chwili Eugeniusz — którzy zarzucają mi brak energii. Nienawidzę tego słowa; gdyby to było w mojej mocy, wymazałbym je ze wszystkich dykcyonarzy. Papuzie, konwencyonalne słowo. I cóż tu u licha pomoże energia? Czy mam wypaść na ulicę i chwycić za uszy i gar-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/31
Ta strona została przepisana.