— Z pewnością — odrzekła mistres Lammie, uśmiechając się dziwnie — Alfred kocha mnie tyle właśnie, co ja jego.
— Co za szczęście! — zawołała miss Podsnap.
— Georgiano droga — odpowiedziała jej pani Lammie — czy wiesz, że zaczynam być niespokojna, słysząc te zachwyty dla Alfreda.
— O, błagam panią, niech pani tak nie mówi — broniła się Georgiana, czerwieniąc się, jak piwonia. — Chwalę pana Alfreda dlatego, że jest pani mężem i że ja panią tak kocham.
Nagłe światełko zamigotało w oczach Sofronii, ale zgasło wnet, pokryte zimnym uśmiechem.
— Źle mnie zrozumiałaś, kochanie, nie to miałam na myśli. Chciałam tylko powiedzieć, że niepokoi mnie twoje serduszko, które odczuwa pustkę i tęskni już za czemś.
— Nie, nie — broniła się biedna dziewczyna. — Za wszystkie skarby świata nie chciałabym, aby się stało to, o czem pani mówi.
— Czego byś nie chciała? — badała Sofronia z tym samym zimnym uśmiechem.
— Pani wie dobrze, o czem mówię. Gdyby ktoś poważył się mówić mi o takiej rzeczy, zwaryowałabym chyba ze wstydu i gniewu. Lubię patrzeć na waszą miłość, ale to zupełnie co innego. Nie chciałabym za nic w świecie, żeby mnie coś podobnego spotkało. Znienawidziłabym takiego człowieka, zabiłabym go.
Alfred Lammie wsunął się tymczasem cicho do buduaru i stanął za krzesłem Sofronii. Georgia-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/338
Ta strona została przepisana.