dłem tutaj w zamiarze pomówienia z tobą o pewnym wielbicielu panny Georgiany. Daję ci słowo, że tak było.
— Wiem, co warte twoje słowo — odparła znacząco Sofronia.
— Wiesz także zapewne, kogo mam na myśli?
— Fledgeby? — rzekła Sotronia.
— Właśnie on. Opowiedz, proszę, o nim Georgianie.
— Nie chcę, nie chcę wcale o nim słyszeć — wołała miss Podsnap, zatykając sobie uszy.
Ale Sofronia zmusiła ją, śmiejąc się, do opuszczenia rąk i wysłuchania tego, co jej chciała powiedzieć.
— Słuchaj, najmilsze ptaszątko — mówiła jej. — Pan Fledgeby jest to kawaler młody, bogaty, z bardzo dobrej rodziny. Otóż pan Fledgeby, który jest także dawnym znajomym Alfreda i Sofronii, zobaczył pewnego dnia w ich loży, w teatrze, pewną młodą panienkę, której imię...
— To nie ja — Protestowała miss Podsnap — to nie mnie on zobaczył.
— Właśnie, że ciebie, aniołku — objaśniła ją Sofronia, biorąc ją pieszczotliwie za obie ręce i rozkładając je, to składając. — Zobaczył w naszej loży Georgianę Podsnap i powiedział Alfredowi...
— Nie cierpię go za to — zawołała gwałtownie Georgiana.
— Za, co dziecko? Nie wiesz przecie, co powiedział Alfredowi.
— Wszystko jedno i tak go nie cierpię.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/340
Ta strona została przepisana.