Alfred spojrzał na niego z ukosa i zmarszczył brwi.
— Słuchaj! — rzekł wtedy Fledgeby — jesteś głębszy odemnie, ale zanadto prędki. Ja przeciwnie, nie jestem może głęboki, ale zato umiem panować nad sobą i milczeć.
— Masz kwadratowy łeb, mój Fledgeby.
— Być może, ale zato nie mam długiego języka i mówię ci panie Lammie, że nie odpowiadam z zasady na zadawane mi pytania.
— Moje było przecie tak proste.
— Na pozór tak, ale pozory często mylą. Byłem raz na rozprawie sądowej, gdzie sędzia zadawał oskarżonemu pytania bardzo proste, a przecież każda odpowiedź na nie była szkodliwa. Oskarżony uniknąłby był wielu przykrości, gdyby był trzymał język za zębami.
— Gdybym ja trzymał się podobnej zasady — odparł Alfred — nie poznałbyś wcale panny Podsnap.
— Próżne trudy — odciął Fledgeby, szukając zarostu pod nosem. — Nie próbuj wyciągać mnie na słówka.
— Tak, tak, — rzekł wtedy Alfred, próbując go ułagodzić — umiesz panować nad sobą. Ileż to razy zauważyłem, że gdy innym wino rozwiązuje języki, ty stajesz się coraz bardziej milczący, im bardziej tamci się wywnętrzają.
— Nie mam nic przeciw temu, by mnie odgadywano, nie lubię tylko, gdy mnie ktoś wprost o coś pyta — odparł z wewnętrznym uśmiechem Fledgeby.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/354
Ta strona została przepisana.