Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— Czy chcesz i nadal bywać u niej?
— Mój drogi, wiesz dobrze, że ja nie tworzę nigdy z góry żadnych zamysłów: gdybym nawet powziął kiedy jaki zamiar, to z pewnością zabrakłoby mi sił dla wykonania go.
— Eugeniuszu! Eugeniuszu!
— O, proszę cię, nie rób tylko grobowych min i nie rób mi żadnych wyrzutów. Powiedziałem ci o sobie tyle, co wiem, to jest wyznałem ci moją nieświadomość. Przypomnij sobie piosenkę, którą śpiewaliśmy niegdyś, a która jest najsmutniejszą z wesołych piosnek, jakie znam:

Niechaj się cień melancholii

Do naszych szaleństw nie wtrąca;
Wolni od tego, co boli
Śpiewajmy tra-la do końca,

Śpiewajmy tra-la.

— Śpiewajmy więc tra-la; to znaczy, nie zaprzątajmy sobie głowy tem, czego zrozumieć nie zdołamy.
Ale Mortimer nie dał się zbyć tak łatwo.
— Więc ty doprawdy chodzisz do tej dziewczyny, jak twierdził jej brat?
— Mam zaszczyt odpowiedzieć twierdząco na pytanie mego szanownego przyjaciela.
— Ale co z tego wyniknie? Dokąd cię to w końcu zaprowadzi?
— Czy udziela ci się mania śledcza tego kierownika szkoły? Mortimerze! Wypal poprostu cygaro, a to ci zrobi dobrze i odzyskasz spokój.