Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/387

Ta strona została przepisana.

— Przepowiadałem panu odrazu, że skoro się pan dostaniesz do willi Boffenów, będzie się panu dobrze działo.
— Nie mogę się skarżyć — odparł z westchnieniem Silas Wegg — chociaż pan sam wiesz, że nie wszystko jest złotem, co się świeci. Siadaj pan tymczasem i przyrządź sobie szklankę $rogu.
Zasiedli obaj, pociągając naprzemian ze szklanek, to znów puszczając dym ze swych łajek.
— Mówisz pan więc, że pańskie złoto świeci fałszywym blaskiem? — spytał Wenus.
— Kto to może wiedzieć? — odparł sentencyonalnie Wegg — w każdym razie nie jest mi przyjemnie, gdy sobie pomyślę, że dawni mieszkańcy tego domu zeszli z tego świata śmiercią gwałtowną i tajemniczą.
— Czy masz pan kogo w podejrzeniu? — panie Wegg.
— Nie, ale wiem, komu zbrodnia przyniosła pożytek.
Wyrzekłszy te słowa, Silas Wegg umilkł, a twarz jego wyrażała niezłomne postanowienie nie uchybienia miłości bliźniego, która to cnota zdawała się go nagle opuszczać, tak, że przytrzymywał ją zaledwie za kraj szaty.
— Mógłbym podzielić się z panem kilku spostrzeżeniami, bo naprzykład pomyśl pan tylko: Olbrzymia fortuna spada nagle, jak z nieba, pewnej osobie, której nazwiska nie chcę wymieniać, a mnie co się dostaje? Mała pensya tygodniowa, mieszkanie i opał, A przecież, który z nas jest