pójdziesz pan za nim i sprawdzisz przedewszystkiem, czy mieszka istotnie w hotelu, który wymienił; następnie będiesz go pan miał na oku, nie szykanując go zresztą.
Satelita znikł, a pan inspektor zatopił się znów w swych księgach. Mortimer i Eugeniusz pożegnali go także, zapytując na odchodnem, czy naprawdę posądza owego Juliusza Handford o współudział w tragicznej sprawie Johna Harmon.
— Widuję często ludzi oglądających trupy — rzekł na to inspektor — a żaden z nich nie zachowywał się przy tem tak, jak ów pan. Zresztą, jeśli tu zaszła zbrodnia, to ktoś ją musiał popełnić.
— Ten człowiek nie wygląda na mordercę — zauważył Eugeniusz.
— Złodziejstwo — odparł inspektor — wymaga pewnej metody i wyćwiczenia i nie każdy potrafi być złodziejem. Co się tyczy morderstwa, to, ściśle biorąc, każdy człowiek w pewnych warunkach może stać się mordercą, a ten pan był mocno wzruszony, ale to, oczywiście, nie stanowi żadnego dowodu. Co za szkoda, że dziś krew nie tryska z ran ofiary przy zetknięciu z mordercą, jak to podobno dawniej bywało. Taka oto — dodał, wskazując na drzwi, poza któremi pijana jędza ogłaszała niezmiennie swe mściwe zamiary, — powie panu wszystko, ale umarli milczą...
Nie mając tu już nic do czynienia, przyjaciele odjechali do miasta, a Jesse Hexam, bo takie było prawdziwe nazwisko poławiacza trupów, udał się do gospody „Pod sześciu wesołymi tragarzami“.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/39
Ta strona została przepisana.